„Ludzie! Żyją w świecie, gdzie trawa wciąż jest zielona, gdzie codziennie wschodzi słońce, a kwiaty regularnie zmieniają się w owoce. A co im imponuje? Płaczące posągi”.

Tysiące nawróconych – dobrowolnie lub pod wpływem kwizycji, ogromne pomniki i imponujące świątynie, doskonała organizacja, oparta głównie na zakazach i strachu, intratne stanowiska, dające władzę nieograniczoną, nienawiść do wszystkiego, co inne i uprzykrzanie ludziom życia na wszelkie możliwe sposoby – oto religia zaprawdę wielka. Przynajmniej zdaniem jej kapłanów. Bóg może mieć na ten temat inne zdanie: na skutek działań zbiurokratyzowanej machiny kościelnej ostał mu się już tylko jeden prawdziwie wierzący człowiek. I tylko on chroni go przed całkowitym zapomnieniem. Bóg religii tak potężnej, że aż przerażającej (zarówno dla jej wyznawców, jak i dla mieszkańców sąsiednich krajów, którzy obawiają się nawracania niczym rolnicy stonki) znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.

Nazywa się Om. I jest aktualnie żółwiem.


„- Jak się czujesz? – zapytał żółw.
– Całkiem dobrze, dziękuję,
– Odżywiasz się jak należy i w ogóle?
– Tak.
– Miło to słyszeć. No, biegnij już. Przecież jestem tylko twoim Bogiem. – Brutha odchodził już, gdy Om krzyknął za nim: – Ale mógłbyś odwiedzać mnie częściej! I módl się głośniej! Mam dosyć tego nasłuchiwania.”

Brutha nie jest zwykłym wierzącym. Wierzy mocno i żarliwie: „tak, jak żelazo wierzy w metal”. Zadbała o to jego babka, pod której czujnym okiem się wychował, święcie przekonany, że Om nigdy nie spuszcza z niego wzroku („zwłaszcza w takich miejscach jak wygódka”). Wielu ludzi uważa Bruthę za idiotę: myślenie nie przychodzi mu łatwo. Posiada jednak fotograficzną pamięć: „potrafił wyrecytować każdy wers ze wszystkich siedmiu Ksiąg Proroków i wszystkie Prawdy. Znał Prawa i Psalmy. Zwłaszcza Prawa. Omnianie byli bogobojnym ludem. Naprawdę mieli się czego bać”. Brutha strzela prawdami wiary niczym karabin maszynowy pociskami – co bardzo irytuje boga.


„- Setki tysięcy ludzi kierują się w życiu Wyrzeczeniami i Nakazami! – oznajmił gniewnie Brutha.
– To co? Przecież ja im nie przeszkadzam.
– Jeżeli nie ty je dyktowałeś, to kto?
– Mnie nie pytaj. Nie jestem wszechwiedzący.
Brutha aż się zatrząsł ze złości.
– A co z prorokiem Abbysem? Pewnie całkiem przypadkiem ktoś akurat wręczył mu Kodycyle, co?
– To nie ja…
– Są wyryte na ołowianych płytach wysokości dziesięciu stóp!
– No tak, to przecież musiałem być ja. To jasne. Zawsze trzymam pod ręką tonę ołowianych płyt na wypadek, gdybym akurat kogoś spotkał na pustyni. Tak?
– Jak to? Jeśli ty mu ich nie dałeś, to kto?
– Nie wiem, Skąd mam wiedzieć? Nie mogę być wszędzie.
– Jesteś wszechobecny!
– A kto tak twierdzi?
– Prorok Hashimi!
– W ogóle go nie znam!”

Genialną pamięć Bruthy chce wykorzystać diakon Vorbis, bezwzględny przywódca kwizycji, wybierający się „z poselstwem” do pogańskiego (i jakże szczęśliwego – jeszcze) Efebu. Efebianie mają wielu bogów i nie utrudniają sobie życia absurdalnymi zakazami. Cenią pokój, dobre wino, księgi i filozofię: „Tutaj ludzie żyją z tego, że starają się zrozumieć…”. Brutha obserwuje Efeb i jego mieszkańców, analizuje, wyciąga wnioski i powoli dojrzewa do roli proroka. Tymczasem w jego rodzinnym kraju, w murach ponurej Cytadeli, gdzie mieszczą się lochy kwizycji, powoli dojrzewają ziemniaki oporu…


„Strach to niezwykła gleba. Zwykle rodzi się na niej posłuszeństwo – niczym kukurydza, która rośnie równymi rzędami i łatwo ją pielić. Czasem jednak wyrastają na niej ziemniaki oporu, które rozwijają się pod ziemią”.

W „Pomniejszych bóstwach” Terry Pratchett przygląda się wielkim systemom religijnym, przypominającym rozbudowane, bezwzględne korporacje, dla których sukces jest wszystkim, a jednostka niczym. W imię Pana (tak jak w imię zysku) można zrobić praktycznie wszystko: uzasadnić każdą brednię, uchwalić nawet najbardziej absurdalne prawo, zniewolić i upokorzyć bliźniego swego, prześladować, torturować i zabijać. Zło bowiem czai się wszędzie, o czym najlepiej wiedzą kapłani, którzy – nieobarczeni trudami życia doczesnego – spędzają czas na wymyślaniu rozmaitych perwersji i zboczeń (co wyjaśnia, dlaczego na samą wzmiankę o melonach szaleńczo lata im powieka). Tymczasem wierni, oplątani gąszczem nakazów i zakazów, inwigilowani, ubezwłasnowolnieni i zmuszani do wyrzeczenia się wszystkiego, co w ich krótkim życiu na ziemi mogłoby dać im pociechę i chwilę wytchnienia, tracą to, co z punktu widzenia każdego boga jest najważniejsze.

„Pomniejsze bóstwa” Terry`ego Pratchetta to nie tylko błyskotliwa satyra, obnażająca bezlitośnie absurdalność religii, zorganizowanej na wzór urzędu i tym samym całkowicie wypranej z wiary. To przede wszystkim głos rozsądku – głos żółwia, stanowiący inspirację dla ziemniaków oporu, które mogą uczynić ten świat lepszym miejscem.


„- Słyszałem, że Ossory przepłynął kiedyś do wyspy Erebos na kamieniu młyńskim – wtrącił Brutha, by podtrzymać rozmowę.
– Dla silnych w wierze nie ma rzeczy niemożliwych – odparł Vorbis.
– To spróbuj zapalić zapałkę o galaretę.
Brutha zesztywniał. Przecież niemożliwe, żeby Vorbis nie usłyszał tego głosu.
Głos żółwia słychać było w całej krainie”.