Dlaczego warto czytać klasyczne dzieła i czego w nich poszukiwać.

„Jeżeli mamy zachować jakąś zdolność do wydawania własnych sądów i opinii, to ważne jest, żebyśmy czytali dla siebie. Jak czytać, z pożytkiem czy bez, i co czytać, nie może w pełni zależeć od nas, lecz to, po co czytać, musi wynikać z naszych zainteresowań i im służyć”.

Harold Bloom

Harold Bloom, obrońca kanonu, czyli książek, które należy znać, mimo iż nie czyta się ich łatwo i przyjemnie („Zachodni kanon”), tym razem omawia pożytki z czytania i robi to, oczywiście, na przykładzie dzieł kanonicznych (z ukochanym Szekspirem na czele). Tom podzielony jest na rozdziały poświęcone opowiadaniom, wierszom, sztukom i powieściom – bez wyjątku wielkim, czyli takim, które zostały wyselekcjonowane ze względu na swą „wzniosłość” i „reprezentacyjność”. Ograniczony czas naszego żywota narzuca nam konieczność selekcji. Bloom przekonuje, że skoro już musimy wybierać, warto to robić mądrze i z pożytkiem dla siebie, by nie tracić cennego czasu na „złe pisarstwo”. I tu właśnie kanon przychodzi nam z pomocą.

Dlaczego warto czytać powieści Dickensa, Dostojewskiego, Manna, Prousta, Stendhala? Co nam daje lektura „Don Kichota” Cervantesa i „Pieśni Salomonowej” Toni Morrison? Co istotnego o nas samych mówią wiersze Williama Blake`a, Emily Dickinson, Wordswortha, Shelleya i Keatsa? Czego mogą nas nauczyć Szekspir, Wilde oraz Ibsen? Jaki jest pożytek z czytania opowiadań Turgieniewa, Czechowa, Nabokova, Flannery O`Connor?

„Czytamy głęboko z różnych powodów, w większości znajomych: bo nie możemy znać wystarczająco wielu osób wystarczająco gruntownie; bo chcemy lepiej poznać samych siebie; bo potrzeba nam wiedzy nie tylko o sobie i innych, lecz także o tym, jak się rzeczy mają. Jednak najmocniejszym, najbardziej autentycznym motywem głębokiej lektury poważnie dziś nadużywanego tradycyjnego kanonu jest poszukiwanie trudnej przyjemności. Niezupełnie jestem dostarczycielem erotyki czytania, a przyjemna trudność wydaje mi się odpowiednią definicją wzniosłości, jednak wyższa przyjemność pozostaje tym, czego czytelnik poszukuje. Istnieje pewna wzniosłość czytelnika i wydaje się jedyną świecką transcendencją, jaką w ogóle możemy osiągnąć, z wyjątkiem nawet bardziej niepewnej transcendencji, którą nazywamy zakochaniem się”.

Zakochany w czytaniu Bloom przydziela więc literaturze funkcję, jaką dla wierzących pełni religia, a swojego ulubieńca, Szekspira, awansuje na „jedynego dopuszczalnego rywala Biblii”. Z trudem nie ulega pokusie, by z Hamleta uczynić drugiego Jezusa:

“W naszych rozmyślaniach nad Hamletem nie ma tyle pilności, co w namyśle nad Bogiem, ale kusi mnie, by wypowiedzieć o Hamlecie podobną uwagę, jaką starożytni gnostycy wypowiadali o Jezusie: najpierw zmartwychwstał, a potem umarł”.

„Czytamy Szekspira, Dantego, Chaucera, Cervantesa, Dickensa, Prousta i wszystkich im równych, ponieważ więcej niż poszerzają życie. Praktycznie stali się Błogosławieństwem w jego prawdziwie jahwistycznym sensie, większą obfitością życia po czas bez granic”.

Po co czytać „Don Kichota”? Ponieważ jesteśmy postaciami Cervantesowskimi, „różnorodną mieszanką donkiszoterii i sanczyzmu”, a więc celem naszego czytania jest samopoznanie. Lektura powieści Stendhala „kształci nas w szaleństwie, jakim jest zakochanie się” („”Czytelnika, szczególnie zakochanego, Stendhal może poruszyć, jakkolwiek również oświecić”). „Wielkie nadzieje” Dickensa pozwalają nam znowu stać się dzieckiem i „wrócić do domu, żeby uśmierzyć nasz ból”. „Miss Lonelyhearts” Nathanaela Westa czytamy po to, by „zrozumieć naszą obsesję na punkcie broni i przemocy, naszą fanatyczną potrzebę bycia kochanymi przez Boga”, ale też po to, „żeby doświadczyć przyjemności zapewnianych przez największego parodystę Ameryki od czasu samego Marka Twaina”. Celem głównym lektury „Portretu damy” Jamesa i zarazem największą tej lektury korzyścią jest „kultywacja indywidualnej świadomości”, zbyt wartościowej dla nas, by ją ignorować. Proust oferuje nam „po ludzku” najbardziej urozmaiconą i najbardziej pełną życia konstelację postaci, niezastąpionych osobowości, które zapewniają nam pociechę, wykonując „kojącą pracę” w obliczu tej mrocznej bezwładności, jaką jest nasza choroba na śmierć: „Postacie Prousta bez wyjątku są nade wszystko komicznymi geniuszami; jako takie zapewniają nam możliwość uwierzenia, że prawda jest równie zabawna jak ponura”. „Czarodziejska góra” Manna to „pomnik utraconego humanizmu”: pełna miłości wersja europejskiej, na zawsze minionej wysokiej kultury i „głęboko przejmujące studium nostalgii”. Jej bohater, interesujący się każdą wiedzą jako dobrem samym w sobie Hans Castorp, dla Harolda Blooma, nauczyciela uniwersyteckiego, jest „tym idealnym studentem, jakiego głosiły uniwersytety (przed ich obecną degradacją), jednak nigdy nie znalazły”. Hans Castorp to postać zasługująca na poznanie bardziej niż niejeden prawdziwy człowiek.

„Jedna z potencjalnie wartościowych lekcji tego, jak czytać wielką powieść, polega na postawieniu następującego pytania: Czy główne postaci się zmieniają, a jeśli tak, to co skłania je do zmiany? We wspaniałym W poszukiwaniu straconego czasu Marcela Prousta dominuje Szekspirowski wzorzec zmiany w drodze samopodsłuchiwania się, podczas gdy w Czarodziejskiej górze Thomasa Manna sympatyczny bohater Hans Castorp postępuje zgodnie z projektem Cervantesa, a liberalny filozof Settembrini odgrywa rolę zintelektualizowanego Sancha w służbie Castorpa-Kichota”.

Tym, co najbardziej podoba mi się w książkach Harolda Blooma, jest jego miłość do literatury i gruntowna jej znajomość. O najtrudniejszych dziełach, zniechęcających często swą hermetycznością, pisze Bloom w taki sposób, że chciałoby się natychmiast po nie sięgnąć. Po lekturze jego krótkich (zbyt krótkich!) esejów, jawią się jako książki atrakcyjne – ciekawe i inspirujące, nie zaś jako utwory od dawna martwe, studiowane jedynie przez krótkowzrocznych profesorów zamkniętych w swoich uczelnianych wieżach. Również argumenty Blooma najczęściej są dla mnie przekonujące, nawet jeśli niemal każdy autor porównywany jest przez niego do Szekspira. Bloom, niczym przywoływany przez niego Turgieniew, który podzielił całą ludzkość typu poszukującego na Hamletów i Don Kichotów, niestrudzenie doszukuje się elementów szekspirowskich w twórczości wszystkich omawianych autorów:

„Stendhal nauczył się od Szekspira (i z własnych romantycznych katastrof) arbitralności wszystkich wielkich żarliwych uczuć, od Cervantesa zaś, że namiętność, nawet kiedy zabija, to dominanta akcji. (…) [Jane Austen] Odrobiła najtrudniejszą lekcję Szekspira: lekcję okazywania zrozumienia wszystkim swoim postaciom, nawet najmniej godnym podziwu, przy jednoczesnym odcinaniu się nawet od ulubionej, Emmy. (…) Dickens nie jest powieściopisarzem szekspirowskim; głębsze powinowactwo łączy go z komedią satyryczną Bena Jonsona. (…) Mimo to Dickens w Wielkich nadziejach manipuluje Hamletem, parodiując go, a następnie obracając zemstę w uniwersalne przebaczenie Pipa. (…) Wiek i ćwierćwiecze po publikacji Zbrodnia i kara pozostaje najlepszą ze wszystkich opowieści o morderstwie. Musimy ją czytać – mimo że jest wstrząsająca – dlatego, że tak jak Szekspir zmienia naszą świadomość”.

Sposób, w jaki Bloom pisze o literaturze, jest najlepszym argumentem przemawiającym za jego tezą, że warto czytać, a wybór lektur nie może być przypadkowy. Czytanie nie powinno być jedynie tanią rozrywką, a czerpana z niego przyjemność winna być „trudna”, co oznacza, że naprawdę dobra książka nie schlebia naszym najbardziej prymitywnym gustom, lecz stawia przed nami wyzwania. Mierząc się z nimi, wzmacniamy swą jaźń, rozbudowujemy autonomiczne ja, oczyszczamy umysł z komunałów, samodoskonalimy się i dążymy do pełni człowieczeństwa. Dobry utwór (wiersz, sztuka, opowiadanie, powieść) szlifuje nasz charakter, zachęca do stawianie pytań, rozwija umysł, ale też dostarcza estetycznej przyjemności, odpowiada na nasze egzystencjalne lęki, pomaga zrozumieć i zaakceptować własną kondycję. „Czytajmy ponownie to, co najbardziej warte ponownej lektury, a zapamiętamy, co umacnia naszego ducha” – przekonuje Bloom. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że w żadnym razie nie wolno nam pominąć zwłaszcza twórczości Szekspira, ale słabość do Szekspira to akurat coś, co z Haroldem Bloomem dzielę.