„Jakbyś nie wiedział, że ludzie ze wsi mają fioła na punkcie przyrody”.

Trzecia – po „Inkubie” i „Grzeszniku” – książka Artura Urbanowicza, która zabrała mnie na polski biegun zimna. Literacki debiut autora w wersji poprawionej i uzupełnionej, elegancko opakowany przez Wydawnictwo Vesper.

Karolina próbuje ratować rozpadający się związek. Z okazji zbliżających się świąt wielkanocnych proponuje swojemu chłopakowi kilkudniowy wypad na Suwalszczyznę, tylko we dwoje. Wycieczka ma poprawić relacje pary, ale od początku czujemy, że nic z tego nie wyjdzie. Może dlatego, że Tomek to antypatyczny, zacietrzewiony, przemądrzały buc, który z miejsca wzbudził we mnie antypatię. Trudno zrozumieć, dlaczego dziewczyna wciąż znosi jego humory, ale Karolina jest niemal święta: to wrażliwa, dobra, wierząca i praktykująca chrześcijanka, która cierpliwie dźwiga swój krzyż. Tomek wręcz przeciwnie: jest skłonnym do wpadania w gniew zarozumiałym ateistą i ewidentnie lubi wyżywać się na swojej partnerce. Z widocznym upodobaniem miażdży słabą linię obrony przyszłej pani psycholog niepodważalnymi, racjonalnymi argumentami studenta matematyki. Trudno uwierzyć, gdy deklaruje miłość do Karoliny, zwłaszcza że przyznaje się do skoków w bok, o których partnerka, oczywiście, nie ma pojęcia. Od początku to on strzela fochy, a w dodatku śmieci, co nie jest mądre, bo przecież Las patrzy. Ten sam Las, który właśnie pożarł ambitną ordynatorkę onkologii, Annę Ż., wracającą w rodzinne strony.

„Nic, tylko głusza. Nieprzebrany, dziki las. Nic, tylko drzewa i ta niekończąca się droga. Nic, tylko szum deszczu”.

Nie tylko humory Tomka sprawiają, że plan Karoliny sypie się jak domek z kart. Zarezerwowana z wyprzedzeniem kwatera jest zamknięta na głucho i znużeni podróżą bohaterowie trafiają w końcu do prywatnego domu w malutkiej miejscowości, położonej w pobliżu cmentarza Jaćwingów. Białodęby przypominają wieś z filmu „Osada” Shyamalana, otoczoną lasem zamieszkałym przez krwiożercze stwory. Pierwszą noc w nowym miejscu miastowi spędzają pod jednym dachem z trupem dziadka, wiedźmowatą staruchą i zjawiskowo piękną Natalią, która najwyraźniej zagięła parol na Tomka. Urlopowicze nie mają pojęcia, że dotarli właśnie do miejsca swego przeznaczenia – dosłownie i w przenośni.

Nie znam pierwotnej wersji „Gałęzistego”, więc oceniać mogę jedynie tę poprawioną. Zrobiła na mnie wrażenie swoim posępnym, lekko schizofrenicznym klimatem i obecnym niemal w każdej scenie złowróżbnym nastrojem. Spodobał mi się również pomysł autora, by w powieści grozy pokazać, jak ścierają się ze sobą trzy typy kultury, trzy sposoby widzenia świata: magiczny, religijny i naukowy. Chrześcijański monoteizm reprezentuje w książce Karolina, Tomek wierzy jedynie w naukę, a Natalia praktykuje pogański politeizm. „Gałęziste” można dzięki temu odczytać na trzy sposoby, w zależności od tego, jakie przekonania sami reprezentujemy. Autor sugeruje jednak, że każdy wybór zawsze będzie zubożeniem, ograniczeniem się do jednej perspektywy: najbliżsi zrozumienia jesteśmy wówczas, gdy potrafimy dostrzec złożoność zjawisk i dopuszczamy możliwość istnienia równorzędnych prawd, uznając tym samym prawo innych do posiadania własnych racji. Czy taka pokojowa koegzystencja różnych przekonań jest możliwa? Zakończenie powieści nie pozostawia złudzeń.