Historia, od której sierść się jeży. Artur Urbanowicz kupił mnie z butami.
„Czarownica. Zaprzedanie duszy diabłu. Spryt i inteligencja. Wywoływanie duchów. Nawiedzony dom, ponoć nieotwierany od ponad czterdziestu lat i do dziś więżący jakiś zły byt. Opętana kobieta. Morderstwa. Przemoc. Wiele zła”.
![](https://zapiskinamarginesie.pl/wp-content/uploads/2019/05/DSC02577edited.jpg)
O Suwalszczyźnie wiedziałam mniej więcej tyle, ile wdrukowały mi do głowy serwisy pogodowe: polski biegun zimna. Koniec, kropka. Sposób, w jaki pisze o tym regionie Urbanowicz, otworzył mi oczy na niezmierzone bogactwo tematów, ukrytych w naszym rodzimym folklorze, w legendach i w naszej historii – nie tej przez duże H, podręcznikowej, wkuwanej w szkole, ograniczonej do suchych faktów i potwornie nudnej. Z powieści Urbanowicza wyłania się Suwalszczyzna, jakiej nie znacie: mroczna, pełna niepokojących tajemnic i miejsc, cieszących się ponurą sławą, a jednocześnie różnorodna, krajobrazowo urodziwa, po prostu fascynująca. Mają i inne regiony Polski swoje duchy, klątwy, pełne grozy historie i barwne legendy, ale nie mają swojego Urbanowicza.
![](https://zapiskinamarginesie.pl/wp-content/uploads/2019/05/DSC02582edited.jpg)
„Według dostępnych źródeł, na polskich ziemiach odbyło się 867 procesów o czary. Wyrok śmierci zapadł w 309 z nich”.
Jodoziory, maleńka miejscowość położona w okolicy Suwalskiego Parku Krajobrazowego. Jedna z tych, „w których kaczki z okolicznych jeziorek rzucają ludziom chleb, a nie odwrotnie”. Ziemia przeklęta, nawiedzana nie tylko przez anomalie pogodowe. Zabierają nas tam dwie równolegle opowiadane historie. Akcja pierwszej z nich rozgrywa się w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, w schyłkowym okresie przaśnego PRL-u. Mieszkańcy żyją z uprawy ziemi, nie znają luksusów takich jak prąd czy telefony. Druga historia dzieje się współcześnie – telefony już są, ale w Jodoziorach wariują. Zresztą nie tylko one.
„Mówiło się o tej wiosce, że to naprawdę złe miejsce. W każdym wymiarze. Poczynając od niszczejących plonów, przez albo chorujące, albo jakby wyczuwające co się święci, i uciekające zwierzęta, po tak skrajne przypadki, jak samobójstwa, morderstwa, choroby psychiczne i sporo nieuzasadnionej agresji”.
W Jodoziorach nie było jednak tak zawsze. Wszystko zaczęło się właśnie w latach siedemdziesiątych, gdy do jednej z chat wprowadziła się tajemnicza kobieta z różnokolorowymi oczami, przybyszka z osnutych złą sławą Martian. Wówczas w wiosce zaczęły zachodzić niepokojące zmiany: zrobiło się przeraźliwie cicho, „jakby uciekły z niej ptaki i owady”, powietrze stało się duszne, cięższe, a przybysze odczuwali tu nieokreślony niepokój. W Jodoziorach nawet jedzenie szybciej się psuło, traciło smak. Coś wysysało z ludzi energię, potęgowało agresję. A potem wszystko ucichło. Na jakiś czas.
![](https://zapiskinamarginesie.pl/wp-content/uploads/2019/05/DSC02556edited.jpg)
Rok 2016. Policjant na wpół litewskiego pochodzenia, Vytautas Česnauskis, zostaje skierowany do pomocy przy ewakuacji pewnej wsi. Podejrzewa się, że doszło tam do skażenia terenu – dziwne zdarzenia próbuje się wyjaśniać w sposób naukowy, typowy dla naszych oświeconych czasów. Jednak gdy młody dzielnicowy, poszukujący odpowiedzi na własną rękę, nieoczekiwanie popełnia samobójstwo, Vytautas postanawia przyjrzeć się tej sprawie. I wtedy Jodoziory fundują mu taki paranormalny rollercoaster, że Salem wygląda przy tym jak zjeżdżalnia dla przedszkolaków.
![](https://zapiskinamarginesie.pl/wp-content/uploads/2019/05/DSC02590edited.jpg)
„Inkub” Urbanowicza to rasowa powieść grozy, wymieszana z kryminałem i – niestety – doprawiona wątkiem romansowym: niepotrzebnym, irytującym i zbędnym. Bez jojczenia Vytautasa nad własną samotnością, bez cielęcych zachwytów nad naturalną urodą i wdziękiem niejakiej Sylwii historia opowiedziana przez Urbanowicza byłaby perfekcyjna. Niepowtarzalny klimat, oryginalna opowieść, lokalny koloryt, świetnie poprowadzona dwutorowa akcja i kapitalnie budowany nastrój grozy pozwalają jednak zapomnieć o tym niewielkim w sumie mankamencie. Lektura „Inkuba” pochłania do tego stopnia, że czytelnik wdzięczny jest autorowi za siedemset stron z okładem. Powieść Urbanowicza stawiam na półce między „To” Kinga i „Upiorną opowieścią” Strauba. Pasuje jak ulał – nie tylko gabarytowo.
Dodaj komentarz