„Ludzie potrzebują fantazji, żeby być ludźmi. Żeby być tym miejscem, gdzie spadający anioł spotyka się z wstępującą małpą”.

Człowiek jest istotą z natury „mythopeiczną” – wymyśla różne rzeczy jakby mimochodem: Wróżkę Zębuszkę, Mikołaja, Babę Jagę… Potrzebuje wiary w to, co nieprawdziwe, tak jakby te małe kłamstewka pomagały mu mocniej zakotwiczyć się w życiu. Dzięki „sztuczkom ze słowami” tworzy legendy, zwyczaje i tradycje. Uparcie powtarza czynności, z logicznego punktu widzenia idiotyczne (wieszanie skarpety dla Mikołaja, podkładanie pod poduszkę pieniędzy za mleczaka), ale czyniące nasze życie znośniejszym. Człowiek to naprawdę zadziwiające stworzenie.

W świecie dźwiganym przez cztery słonie (dźwigane przez jednego żółwia) zbliża się Noc Strzeżenia Wiedźm – takie ichnie Boże Narodzenie. Jest śnieg, są rudziki (i zazdrosny o rudziki kruk), są dyndające nad kominkami skarpety oraz – oczywiście – cała fura żarcia, co najbardziej cieszy magów z Niewidocznego Uniwersytetu:

„Niektórzy z magów trenowali od tygodni. Dziekan na przykład potrafił już podnieść jednym widelcem całego dwudziestofuntowego indyka. Fakt, że musieli czekać do północy, jedynie zdrowo zaostrzał apetyty, już wcześniej profesjonalnie wyszlifowane. W całym budynku panowała atmosfera radosnego wyczekiwania, ogólne skwierczenie gruczołów ślinowych oraz powszechne i staranne szykowanie pigułek i proszków na chwilę – oddaloną jeszcze o wiele godzin – kiedy osiemnaście dań połączy się razem gdzieś poniżej klatki piersiowej i wyprowadzi kontratak”.

Co jeszcze? Kolędnicy, naturalnie. I prezenty, mnóstwo prezentów dla wszystkich grzecznych dzieci (i nawet dla kaprala Nobbsa) – choć to akurat jest dziwne, ponieważ w świątecznym obrazku pojawiła się właśnie potężna luka: zaginął Wiedźmikołaj. Czy to dlatego, że szczerą wiarę dzieci zastąpiło wyrachowane Pascalowskie podejście? A może ktoś znalazł sposób, by inhumować bóstwo, niemożliwe do wymazania bronią konwencjonalną? I kto w takim razie rozdaje te wszystkie prezenty?

„Albert spojrzał ponad zaśnieżonymi dachami i także westchnął. To nie było tak, jak być powinno. Pomagał, bo cóż, Śmierć był jego panem i tyle, a gdyby pan miał serce, tkwiłoby na właściwym miejscu. Ale…

– Jesteś pewien, że powinniśmy to robić, panie?

Śmierć zatrzymał się w połowie drogi do komina.

A MASZ JAKIŚ LEPSZY POMYSŁ, ALBERCIE?

To właśnie cały problem. Albert nie miał.

Ktoś musiał to robić”.

Gdy Śmierć próbuje zastąpić Wiedźmikołaja, jego wnuczka Susan Sto-Helit zaczyna mówić drukowanymi literami. Wszechświat nie znosi próżni: „Kiedy on poświęca się czemuś innemu, ja muszę pracować za niego”. Susan ma czas do świtu, aby odnaleźć Wiedźmikołaja, inaczej słońce nie wzejdzie. Nad problemem – na swój wyjątkowy sposób – pracują również magowie z Niewidocznego Uniwersytetu. Cała niewykorzystana wiara aż chlupie wokół i wystarcza jedna myśl, by powołać do istnienia nowy byt: Gnoma Kurzajek, Wróżkę Radości, Pożeracza Skarpetek, Boga Kaca…

„- Lepiej to zbadajmy – rzekł Ridcully. – Nie możemy sobie pozwolić na takie rzeczy. Jacyś tępi antybogowie i różne takie nie wiadomo co, powstające tylko dlatego, że ktoś o nich pomyślał. Przecież w ten sposób wszystko może się zjawić. A jeśli jakiś idiota powie, na przykład, że powinien istnieć bóg niestrawności?”

Do rozwiązania problemu zaprzęgnięty zostaje HEX, urządzenie zbudowane przez Myślaka Stibbonsa i jego zespół nerdów… przepraszam, studentów przejawiających zacięcie badawcze.

„- Zobaczymy, co da się zrobić, panie nadrektorze – obiecał dyplomatycznie Myślak.

– Zuchy. – Ridcully schował gnoma z powrotem do kieszeni i spojrzał na HEX-a. – Zadziwiające – powiedział znowu. – Tylko wygląda, jakby myślał, tak?

– No… tak.

– Ale naprawdę nie myśli?

– No… nie.

– Czyli… sprawia wrażenie, że myśli, ale to tylko na pokaz?

– No… tak.

– Czyli właściwie jak każdy”.

„Wiedźmikołaj” potwierdza mistrzostwo Pratchetta (i zarazem jego polskiego tłumacza, Piotra W. Cholewy) w stosowaniu gier słownych i w satyrycznym przedstawianiu problemów naszego świata. Zawiera mnóstwo celnych, błyskotliwych spostrzeżeń i jeszcze więcej fantastycznych gagów, które rozbawiły mnie do łez. Stanowi też prawdziwą kopalnię cytatów („Gdzieś tam może i jest prawda, ale kłamstwa tkwią w naszych głowach”, „Nieważne, jak daleko by człowiek uciekł, zawsze sam siebie dogoni”, „Prawdziwa głupota za każdym razem pokona inteligencję”). W książce znajdziemy również kapitalne definicje, między innymi łatwowierności i nadziei:

“Nadzieja jest ważna. Nadzieja, istotna część wiary. Dać ludziom dżem dzisiaj, a siądą i zwyczajnie go zjedzą. Za to dżem jutro podtrzymuje ich bez końca”.

Doskonałe są sceny, w których wczuwający się w rolę Wiedźmikołaja Śmierć, generalnie pozbawiony ludzkich osłon psychicznych, poprawia zakończenia świątecznych baśni i zabiera bogatym, by dać biednym, bo przecież „nikt nie powinien dostać samych kości”. Rozmowy dzieciaków z wręczającym im prezenty Wiedźmikołajem to po prostu majstersztyk. Każde spotkanie z pełnymi słabości, jakże ludzkimi magami z Niewidocznego Uniwersytetu gwarantuje zrywanie boków ze śmiechu (Ridcully, który postanowił wziąć kąpiel w łazience zaprojektowanej przez Bezdennie Głupiego Johnsona, kwestor, od którego HEX złapał świra, pierwszy prymus zabawiający Wróżkę Radości, atak „gorączki kabinowej” i wszystkie sceny, w których Myślak usiłuje wytłumaczyć nadrektorowi działanie HEX-a). Świat Pratchetta zaludniają arcyciekawe, wielowymiarowe postacie, które witamy serdecznie jak starych dobrych znajomych i nie dziwi nas wcale widok żebraka z kaczką na głowie czy orangutana grającego na organach – to tak oczywiste, jak wisząca nad kominkiem skarpeta. A wszystko dzięki tym „sztuczkom ze słowami”, w których celował nieodżałowany Terry Pratchett.