„Łups!… Taki dźwięk wydała ciężka maczuga, kiedy zderzyła się z głową”.

W trzydziestym czwartym tomie Świata Dysku Pratchett przygląda się wojnom i nienawiści rasowej. Atmosfera jest ponura, przesycona podejrzliwością, agresją i ogólnym brakiem nadziei na lepsze – niczym w Polsce przed ostatnimi wyborami.

Każdy kraj ma swoją dolinę Koom: wydarzenie, które wciąż generuje konflikty i nie daje zapomnieć o podziałach, najczęściej znajdujących się jedynie w naszych głowach. W dolinie Koom w Świecie Dysku dawno temu doszło do wielkiej bitwy: trolle złapały w zasadzkę krasnoludy, a krasnoludy złapały w zasadzkę trolle, a może wszystko wyglądało zupełnie inaczej, tylko nikt nie chce o tym pamiętać. Wystarczyło jednak, by w Ankh-Morpork ktoś zamordował krasnoluda, a dolina Koom zaczyna być odmieniana przez wszystkie przypadki. W mieście, które na skutek polityki wielokulturowości spuchło od obecności trolli i krasnoludów, atmosfera robi się napięta. Nawet w wielokulturowej Straży Miejskiej dochodzi do starć między funkcjonariuszami z różnych ras. Kto podsyca wzajemne animozje? Komu zależy na sprowokowaniu kolejnej wojny? I jaki ma w tym interes? Sam Vimes musi rozwiązać zagadkę śmierci krasnoluda, zanim wypadki wymkną się spod kontroli i w Ankh-Morpork wybuchnie prawdziwa wojna na tle rasowym, która zrujnuje wszystko, co miasto z wielkim trudem osiągnęło. Musi także – bez względu na okoliczności i rozmiar grozy, wiszącej nad jego ukochanym miastem – znaleźć się codziennie w domu punktualnie o szóstej, żeby poczytać ulubioną bajeczkę swojemu synowi. Bo pewne sprawy zwyczajnie trzeba załatwić.

Przenikliwy umysł Pratchetta nie zostawia nam złudzeń: wszyscy jesteśmy pełni uprzedzeń. Nawet kryształowy Sam Vimes skrywa w głębi serca nieuzasadnioną nienawiść do wampirów. Konieczność przyjęcia do straży przedstawicielki tej rasy stanowi dla niego prawdziwe wyzwanie. Również Angua ma problem z towarzystwem wampirzycy, która wydobywa wszystko, co najgorsze z jej wilkołaczej natury. Z własnymi uprzedzeniami, tym razem obyczajowej natury, zderzy się także poczciwy Fred Colon, zaciągnięty przez Nobbsa do Różowego Kociaka:

„- Nie musi pan zamykać oczu, sierżancie – szepnął. – Wszystko jest legalne. Chodzi o artystyczną celebrację kobiecego ciała, jak mówi Płova. A zresztą jest przecież ubrana.

– Dwa frędzle i złożona chustka do nosa to nie ubranie, Nobby – oświadczył Fred, kuląc się na krześle”.

A jednak, mimo wtłaczanych nam do głów stereotypów, podsycania przez różnych oszołomów lęku przed Innym i naszej skłonności do bezmyślnych, stadnych reakcji, człowiek w każdej chwili jest zdolny do pokonania własnych uprzedzeń: wystarczy odrobina dobrej woli i więcej niż odrobina trzeźwego myślenia. Dobra wola to przyznanie, że każda istota zasługuje na szacunek. Trzeźwe myślenie prowadzi do jedynego słusznego wniosku, iż o wartości człowieka (trolla, krasnoluda) nie decyduje jego wygląd czy pochodzenie, lecz to, co sobą reprezentuje. Zrozumienie tego prostego faktu przywraca upragnioną równowagę i pozwala cieszyć się życiem. Trzy dziewczyny ze Straży – wampir, wilkołak i krasnolud – urządzają sobie „dziewczęcy wieczorek”, czyli rundę po „barach niegodziwych i nędznych miejscach grzechu”. W „Czterdziestu zasadach miłości” Elif Shafak wielowyznaniowa gromadka miłośników wina wznosi wspólnie kielichy w chrześcijańskiej karczmie w środku żydowskiego miasta. A w podzielonej do granic możliwości Polsce pada rekord frekwencji wyborczej: zmęczeni polaryzacją obywatele dobitnie pokazują, że mają dość.