Jedna z lepszych części Świata Dysku, piekielnie zabawna i niebezpiecznie inteligentna. Sto procent Pratchetta w Pratchecie.

Moist von Lipwig („urodzony przestępca, oszust z powołania, notoryczny kłamca, przewrotny geniusz i człowiek absolutnie niegodny zaufania”) został powieszony o świcie. Tuż po tym nieprzyjemnym zajściu ocknął się w towarzystwie lorda Vetinariego, patrycjusza Ankh-Morpork, który postanowił, że taki talent nie powinien się zmarnować. I tak skołowany Moist zostaje naczelnym poczmistrzem dogorywającego Urzędu Pocztowego w mieście, które wynalazło sekary – nowoczesny system komunikowania się na odległość.

„- Pańskie obowiązki, panie Lipwig, obejmują odtworzenie i prowadzenie służby pocztowej w mieście, przygotowanie przesyłek międzynarodowych, konserwację własności Urzędu Pocztowego i tak dalej, i tym podobne…

– A jeśli wetkniecie mi miotłę w tyłek, to mogę jeszcze zamiatać podłogę”.

Urząd Pocztowy w Ankh-Morpork był dumną instytucją – niegdyś. Od dwudziestu lat jest zamknięty i tonie w odchodach gołębi oraz w stosach niedostarczonych listów. Jego dwaj pracownicy – wiekowy młodszy listonosz Groat i namiętny kolekcjoner szpilek listonosz praktykant Stanley – skupiają się na „utrzymywaniu wszystkiego, tak jak jest”, co polega głównie na nabożnym odczytywaniu Księgi Regulaminu („Czytanie z Księgi Regulaminu, terminy doręczenia…”). Nowoczesne, szybkie jak światło wiadomości sekarowe wyparły tradycyjne listy i pracownicy poczty czują się niepotrzebni. Sprytny Moist potrafi jednak stworzyć zapotrzebowanie na pocztowe usługi i zmyślnie wykorzystuje prasę, by zdeprecjonować konkurencję.

„- Nie zaprzeczę, że sekary to wspaniały wynalazek, jeśli chce pani poznać dane z rynku krewetek w Genoi. Ale czy na sekarach wypisze pani Z.P.? Zapieczętuje pani sekary pocałunkiem? Czy zrosi pani sekary łzami, może je pani powąchać, dołączyć zasuszony kwiat? List to coś więcej niż sama wiadomość. A sekary są tak drogie, że przeciętny człowiek z ulicy może z trudem pozwolić sobie na nie tylko w chwili kryzysu. DZIADEK UMARŁ POGRZEB WTO. Dzienny zarobek, by wysłać wiadomość tak pełną emocji i ciepła jak ciśnięty nóż? Za to list jest prawdziwy”.

Wykonanie zadania znacznie ułatwia Moistowi fakt, że sekary zawodzą coraz częściej. Wszystko to z powodu bezlitosnej polityki niegodziwego finansisty Reachera Gilta, który w niecny sposób przejął Kompanię Semaforową Wielki Pień, wymyśloną i zbudowaną przez Dearhearta. Gilt nie inwestuje w infrastrukturę, nie liczy się również z pracownikami. Awarie są więc nieuniknione – i coraz częstsze. Inny problem stanowią „krakerzy”, którzy włamują się do systemu semaforowego i kradną z Wielkiego Pnia. Wszystkie te słabości skwapliwie wykorzystuje Moist, by postawić dogorywający Urząd Pocztowy na nogi. Idzie mu tak dobrze, że rzuca Kompanii Semaforowej Gilta szalone wyzwanie: zakłada się, że poczta pierwsza dostarczy wiadomość… do Genoi. A potem prosi o szybkiego konia, takiego, któremu „krew trochę buzuje”. I Willie Hobson przyprowadza mu Borysa („Trzeba łomu, żeby go zmusić do zakrętu”). Kilkustronicowy opis podróży Moista na tym urodzonym potworze jest tak komiczny, że przeczytałam go dwukrotnie, za każdym razem pękając ze śmiechu. A to tylko jeden z licznych powodów, dla których warto po tę książkę sięgnąć.

W „Piekle pocztowym” Pratchett wykreował bohatera, którego można postawić w jednym szeregu z najciekawszymi postaciami Świata Dysku: lordem Vetinarim, Samem Vimesem i Babcią Weatherwax. Moist von Lipwig, utalentowany oszust o wybitnych zdolnościach interpersonalnych, doskonale rozumie mechanizmy rządzące światem i ludźmi. Jako notoryczny kłamca w lot potrafi przejrzeć wszystkie oszustwa, nawet gdy są zamarkowane mętną ideologią:

„- Jak zrozumiałem – tłumaczył Moist – dar kiełbasek trafia do Offlera poprzez smażenie, tak? A duch kiełbasek wznosi się ku Offlerowi w formie zapachu, tak? A potem wy zjadacie kiełbaski?

– Ależ nie. Zupełnie inaczej – zapewnił młody kapłan, który znał te argumenty. – Tak może się wydawać niewtajemniczonym. Jednakże, tak jak pan mówił, prawdziwa kiełbaskowość wznosi się prosto do Offlera. On zjada ducha kiełbasek. My jemy zaledwie ich ziemską powłokę, która, może mi pan wierzyć, zmienia się w naszych ustach w kurz i popioły.

– To by wyjaśniało, dlaczego zapach kiełbasek jest zawsze lepszy od rzeczywistych kiełbasek, prawda? Często zauważam to zjawisko.

Kapłan był pod wrażeniem.

– Czy jest pan teologiem? – zapytał.

– Jestem… wykonuję podobny zawód”.

Poza tym to właśnie genialny Moist wymyśla znaczki. Idealne do kolekcjonowania. Zwiększające swoją wartość po użyciu (dlatego niektórzy mieszkańcy zaczynają wysyłać listy do samych siebie). W mózgu młodszego listonosza Stanleya, kolekcjonera szpilek, znajdują one bardzo podatny grunt. Zupełnie innego rodzaju postacią jest młodszy listonosz Groat, przeciwnik lekarzy i zwolennik medycyny naturalnej. Okropne mikstury Groata zawierają tak niewiarygodne składniki, że nawet homeopaci byliby pod wrażeniem.

Jak wiadomo, książki Pratchetta aluzjami stoją, nie inaczej jest i w tym przypadku. Moist, któremu Vetinari wyznacza na kuratora golema, próbuje odwoływać się do praw robotyki Asimova, a nadrektor Ridcully widzi w omniskopie „wielkie ogniste oko”. Kolejnym smaczkiem są kapitalne tytuły podrozdziałów („Bekonowy sandwicz współczucia”, „Apostrofy sprzedawcy warzyw”, „Irracjonalny lęk przed szpinakiem w zębach”, „Wynalazek dziurki”, „Mag w słoiku”, „Szukanie kota to nie jest dobry pomysł” – i dalej w tym guście). W „Piekle pocztowym” znajdziemy wiele rozważań na temat wolności i odpowiedzialności za swoje wybory, Pratchettowskie szyderstwa z przesądów, magii i wiary, które przyćmiewają ludziom rozum i wyręczają ich w myśleniu oraz pochwałę pracowitych, cierpliwych ludzi nauki, którzy wyobrażają sobie lepszy świat i konstruują go krok po kroku (nawet jeśli przy tym przeklinają, a co gorsza, używają logarytmów). Wyborna lektura do wielokrotnego czytania. Polecam gorąco.