Antologia opowiadań postapokaliptycznych w wyborze Wojciecha Sedeńki.

Śmierć, będąca dla każdego z nas osobistym „końcem świata”, to naturalny element kondycji ludzkiej. Umieramy po trochu każdego dnia, więc i znany nam świat kończy się z każdym dniem, „bez błyskawic i gromów”, „znaków i archanielskich trąb”. Z czasem boleśnie przypomina nam o tym śmierć najbliższych, tych, którzy zawsze się o nas troszczyli. Przychodzi czas, kiedy to my musimy zatroszczyć się o nich. Kiedy musimy zmierzyć się z pozostałą po nich pustką. Nabieramy doświadczenia w grzebaniu zmarłych, oswajamy się z wiedzą, że czeka nas dokładnie to samo: nasz skrzętnie budowany świat kiedyś się skończy, zostawimy osieroconego kota i ukochane książki, które dla kogoś będą jedynie problematycznym stosem makulatury. A chociaż ten osobisty koniec świata wszyscy mamy zagwarantowany, od stuleci fantazjujemy o jakimś gargantuicznym łupnięciu, które zmiecie nas z powierzchni ziemi.

W „Ostatnich ludziach” Maciej Jakubowiak zastanawia się, skąd bierze się w nas ta „niezaspokojona potrzeba kończenia świata”. Jakby nie wystarczało nam, że umrzemy każde z osobna. Być może potrzebujemy dobrej puenty, domknięcia opowieści: skoro był początek, musi być i koniec. Być może chodzi o obalenie starego porządku, aby zaprowadzić nowy, lepszy, bardziej sensowny. Może tego każe nam oczekiwać doświadczenie: wyginęły dinozaury, umierały całe cywilizacje, dlaczego nasza miałaby być wyjątkiem? A może chcemy już upragnionej nagrody, uzasadniającej cały nasz wysiłek: żeby dobrzy zostali wreszcie nagrodzeni, a źli ukarani.

„Na końcu, kiedy opadną zasłony, stanie się jasne, kto był kim, żadnych więcej przebrań, masek, wykrętów i sztuczek. Naga prawda.

Ta może okazać się nieprzyjemna. Bo Apokalipsa się nie patyczkuje, nie dzieli włosa na czworo, nie zwołuje konsultacji społecznych, ujawnia za to brutalną podszewkę rzeczywistości: przemoc, gwałt, kanibalizm”.

(Maciej Jakubowiak „Ostatni ludzie. Wymyślanie końca świata”)

Tę brutalną podszewkę rzeczywistości przerażająco odmalowuje Piotr Górski w drastycznym opowiadaniu zatytułowanym „Wycieczka”. W świecie po katastrofie nie ma miejsca na skrupuły: jeśli chcesz przetrwać, musisz dostosować się do nowych reguł gry, wyłączyć emocje, wyrzec się człowieczeństwa i przyoblec twarz w permanentny uśmiech Jokera („Wylosuj swoją śmierć, bo mamy z tego ubaw”). Nowy świat wcale nie jest lepszy czy bardziej sensowny, wręcz przeciwnie, jest niesprawiedliwy i bezwzględny, o czym przekonują się młodzi bohaterowie „Hordy”, kolejnego opowiadania Górskiego. „Minął czas poświęcania się dla bliźnich. Cywilizacja runęła – i każdy został sam” – czytamy w „Szkarłatnej dżumie” Jacka Londona.

„Szkarłatna dżuma” ma bodaj wszystkie cechy klasycznej opowieści postapo. Przeludnienie, sprzyjające mnożeniu się bakterii wywołujących coraz straszniejsze choroby, stało się przyczyną upadku cywilizacji („Wraz z wybuchem epidemii świat rozpadł się doszczętnie i bezpowrotnie. Dziesięć tysięcy lat cywilizacji i kultury zniknęło w mgnieniu oka, marność, puch i wiatru gonienie”). Pozostały po niej jedynie ruiny, wyłaniające się tu i ówdzie spod ekspansywnej roślinności. Wystarczyło ledwie sześćdziesiąt lat, by natura się oczyściła i zaczęła odzyskiwać zagrabione jej przez ludzi tereny. Ten sam czas spowodował ogromny regres ludzkiej rasy: młode pokolenie to dzikusy nie tylko z wyglądu i z zachowania – nawet ich mowa jest zwyrodniała, poszarpana, gardłowa.

Codzienną egzystencję w przeludnionym świecie kapitalnie opisuje Robert Bloch w ponurym, klaustrofobicznym opowiadaniu „Ścisk na Ziemi”: pełne windy, pełne chodniki, mieszkania bez okien, pociągi bez siedzeń, wąziutkie korytarze, nieustanny ból głowy i brak czasu wolnego, bowiem cały dodatkowy czas pochłania czekanie, „wystawanie w kolejkach, nużąca bezczynność w ścisku”. Skrajną alternatywę prezentuje James Elroy Flecker w opowiadaniu „Ostatnie pokolenie. Opowieść z przyszłości”: na rozkaz Najwyższego Władcy Świata wprowadzona zostaje przymusowa sterylizacja kobiet. Dzięki temu, że nie urodzi się już ani jedno dziecko, ludzie będą mogli żyć „bez płacy i pracy”, opływając w luksusy i korzystając „z wszelkich rozkoszy powszechnej miłości”. Jak można łatwo przewidzieć, pozbawionych celu ludzi szybko dotyka moralna i intelektualna degrengolada, a egzystencja dla samej egzystencji staje się rozpaczliwie okropna i zdeformowana:

„Nieszczęsne resztki ludzkości w średnim wieku stopniowo zastępowały żądzę obżarstwem. Dzień i noc zaopatrzone przez króla Harrisa Domy Wybornych Potraw oblężone były przez siedzące w kucki tłumy; próżno byłoby szukać wśród nich młodej twarzy i prawie niemożliwe było znalezienie nieoszpeconej w odrażający sposób przez oznaki żądzy, chytrości i deprawacji. Wieczorami tłuste kobiety oddawały się monstrualnym próbom rozpasania wśród płonących nieprzerwanie niszczejących budynków. Wyglądało na to, że w tych stworzeniach nie został już ślad rozumu. Wieki cywilizacji opadły z nich jak bezwartościowa szmata z pleców”.

Zastanawiające, że bohaterami najbardziej przejmującego, wzruszającego opowiadania w zbiorze są nie ludzie, lecz roboty („Tam, na południowym wschodzie” Gelprina). Z przedstawicieli naszej rasy katastroficzne wydarzenia wydobywają najczęściej najgorsze instynkty: bezwzględność, skrajne okrucieństwo, moralny nihilizm. To zresztą nasze, ludzkie ułomności najczęściej do końca świata doprowadzają (vide: „Dzień kretyna” Pipera). Opowieści katastroficzne czytamy nie tylko dlatego, że potrafią „reagować błyskawicznie na aktualną sytuację polityczną, społeczną czy ekonomiczną świata i tworzyć literackie wizje bliskiej przyszłości, uwzględniające mechanizmy cywilizacyjne” (Wojciech Sedeńko), ale także dlatego, że przypominają o drzemiących w nas pod kruchą kołderką cywilizacji potworach i ostrzegają przed ich budzeniem.