„Czarownice nie uczyły nikogo, jak co robić. Uczyły, jak wiedzieć, co się robi”.

Kolejna, po „Wolnych Ciutludziach”, historia o Tiffany Obolałej (vel Akwili Dokuczliwej), dziewczynce, która jest „dość przerażająco rozwinięta jak na swój wiek”, przez co zresztą traci na wiarygodności. Nawet panna Perspikacja Tyk, czarownica i do tego „tak jakby nauczycielka”, przy jedenastoletniej Tiffany sprawia wrażenie trochę tępej.

Po zwycięstwie nad Królową Elfów, którego to wyczynu Tiffany dokonała zaledwie jako dziewięcioletnia dziewczynka, stało się jasne, że wnuczka Babci Obolałej powinna rozpocząć naukę czarownictwa. W tym celu panna Tyk zabiera ją z Kredy w odległe góry. Tam, pod okiem dość niezwykłej panny Plask, Tiffany edukuje się na czarownicę. Szybko okazuje się jednak, że wiedźmienie to nie efektowne zaklęcia i ułatwianie sobie życia za pomocą magii, ale nużące, przyziemne obowiązki, połączone z odpowiedzialnością za członków lokalnej społeczności, zwłaszcza tych, którzy są słabi, schorowani czy osamotnieni. Terminowanie u panny Plask to nie zabawy magią jak w Hogwarcie. To prawdziwa lekcja życia.

„- To bardzo smutne, że jest taki samotny i w ogóle. Coś powinno się dla niego zrobić – stwierdziła Tiffany.

– Robimy to – rzekła panna Plask. – A pani Tussy uważa na niego.

– Tak, ale to nie powinnyśmy być my, prawda?

– A kto to powinien być?

– No, co z tym jego synem, o którym stale mówi?

– Młody Toby? Nie żyje od piętnastu lat. A Mary, córka, umarła dość młodo. Pan Weavall jest bardzo krótkowzroczny, ale lepiej widzi przeszłość.

Tiffany nie wiedziała, co na to powiedzieć, oprócz:

– Nie powinno tak być.

– Rzeczywiście, nie tak to powinno wyglądać. Ale tak się czasem zdarza i tak musimy postępować”.

Tiffany nie jest świadoma, że jej wielka moc zwabiła coś prastarego i potężnego, coś, co polazło jej tropem w góry. Z zagrożenia zdają sobie natomiast sprawę Nac Mac Feeglowie i organizują spektakularną wyprawę ratunkową – bez żadnego konkretnego planu, jak to mają w zwyczaju.

„- Hm… Jak to powiedzieć? – zastanowiła się panna Plask. – A tak. Przybyliście w pośpiechu aż tutaj, żeby ratować Tiffany przed istotą, której nie da się zobaczyć, dotknąć, wywąchać ani zabić. Co chcieliście zrobić, kiedy już ją znajdziecie?

Rob Rozbój poskrobał się po głowie, wywołując deszcz rozmaitych obiektów.

– Tak se myśle, ze trafiliście, pani, w jedyny słaby punkt planu – przyznał”.

„Kapelusz pełen nieba”, choć okraszony błazeństwami kapitalnych Wolnych Ciut Ludzi, jest historią bardziej melancholijną niż zabawną: mniej tu charakterystycznego dla Pratchetta absurdalnego humoru, więcej refleksji i zadumy nad tym, co tak naprawdę nadaje sens naszemu życiu. Książka opisuje dorastanie Tiffany, niezwykłej dziewczynki, której wrodzony rozsądek i podziwu godna siła charakteru pomagają odróżnić rzeczy nieistotne od tego, co ważne. Kluczowe jest tu pierwszorzędne (samodzielne i krytyczne) myślenie, które poprzez zasłonę pozorów, manipulacji, stereotypów czy pragnień potrafi przedrzeć się do istoty rzeczy. Tiffany, przyglądająca się wszystkiemu nie tylko Pierwszą Myślą, ale też Drugą i Trzecią, nieprzyjmująca niczego na wiarę, bardzo szybko osiąga emocjonalną i intelektualną dojrzałość. Wraz z nią przychodzi zrozumienie, że w życiu wcale nie chodzi o modne kapelusze, status, zaszczyty i pierwsze miejsca, ale o to, by robić swoje najlepiej jak się da i pomagać tym, którzy sami nie potrafią sobie pomóc. A jedyny kapelusz wart noszenia to taki, który człowiek sam dla siebie zrobił – „nie taki, który kupił, ani taki, który dostał w prezencie. Własny kapelusz na własną głowę”.