Dwadzieścia dwa spojrzenia pod podszewkę naszego życia.

„Wszyscy mieliśmy kiedyś gumowe ucho, wyganiano nas z kuchni, gdy rozmawiało się o tym, o czym się nie mówi, i zapewne wszyscy byliśmy skarżypytami i wyjawialiśmy przy kolacji tajemnice, bezwiednie łamiąc dorosłe zasady cenzury. Może tym właśnie są pisarze – tymi, którzy z tego nie wyrośli. Nadal kablujemy. Nauczyliśmy się mieć oczy dookoła głowy, ale nie nauczyliśmy się trzymać gęby na kłódkę”.

Margaret Atwood „Ruchome cele. Eseje umyślne z lat 1982 – 2004”

Chester Jensen, bohater otwierającego zbiór opowiadania („Uczynek z samotności”), w pewien słoneczny kwietniowy poranek postanowił wyruszyć do pracy własnym samochodem, rezygnując z służbowego auta z szoferem. Decyzja ta sprawiła, że dostrzegł życie, od którego starannie się odgrodził:: „życie niewarte życia”, jak to określił, nieświadomie cytując nazistów. Życie pijaków, włóczęgów, narkomanów, bezdomnych. Zdecydowanie nie takie produktywne i użyteczne, jakie wiódł on sam. Kiedy Chester, odpowiedzialny obywatel i kierowca, zatrzymał się na światłach, jeden z tych obdartych mężczyzn zaczął pucować brudną szmatą szybę jego nowiutkiej osobowej acury w kolorze zielony metalik. Nie przestawał jej zaświniać mimo protestów właściciela. I wtedy Chestera na chwilę zaślepiło. Dodał gazu, potrącił obdartusa i uciekł z miejsca wypadku.

„Nigdy w życiu nie podniosłem na nikogo ręki.

Przyrzekam, to nie była kwestia koloru skóry. Nawet nie widziałem, jakiego koloru ma skórę.

Znaczy, zwróciłem uwagę na coś innego: na jego twarz, oczy.

Oskarżycielskie, szydercze. Jak śmierć.

Dla ich własnego dobra. Izolować w instytucjach – domach opieki, szpitalach psychiatrycznych, więzieniach, bo ja wiem gdzie.

Pieniądze podatników. Płacimy tak wysokie podatki.

Człowiek cywilizowany musi umieć się bronić ”.

Człowiek cywilizowany, nazwijmy go Chesterem, to dziecko dobrze sytuowanych rodziców: ma świetną posadę, „gustownie umieszczone pomieszczenie jadalne”, strategicznie ogrodzony krzewami trawnik i nowiutki samochód, co czyni jego życie wartym przeżycia – czyż nie? Pozuje na konesera muzyki, choć nie odróżnia Bacha od Scarlattiego. Aspiruje do miana człowieka kulturalnego: przebłyski piękna potrafią go wzruszyć do łez. Jednocześnie drażni go owdowiały ojciec ze swoją starością i samotnością.

W taki właśnie sposób Joyce Carol Oates konstruuje swoje mistrzowskie opowiadania. Nie ocenia, nie komentuje, nie załamuje rąk, nie rozwodzi się nad naszym upadkiem moralnym w rozwlekłych jeremiadach. Za pomocą przemyślanych, krótkich historii i precyzyjnych jak ostrze skalpela zdań dociera do istoty naszych relacji i wydobywa ją na światło dzienne. Podtyka nam to pod nos, okrwawione, brzydkie, niewygodne, jakby mówiła: Patrz, to ty. Taki właśnie jesteś. Taki jesteś naprawdę. I co ty na to? Co masz na swoją obronę, cywilizowany Chesterze, i ty, wyrafinowany snobie, zniesmaczony widokiem pospolitych ludzi na pospolitej ulicy, który psuje ci wieczór w eleganckiej restauracji, i ty, pedofilu bezczeszczący Krainę Dzieciństwa, i ty, żonaty profesorze zwodzący zakochaną studentkę, i ty, mężczyzno podnoszący rękę na kobietę, i ty, beztroska Amerykanko, rozprawiająca o sztuce i feminizmie, gdy inni ludzie w innym kraju giną od bomb? Co macie na swoją obronę?

Oates umiejętnie konfrontuje swoich bohaterów z sytuacjami, które obnażają ich prawdziwą osobowość, ujawniają ich głęboko skrywane lęki i uprzedzenia oraz prawdziwe motywy zachowań. Tym kobietom z podbitymi oczami matki od dzieciństwa powtarzały, że mają być pokorne i pogodne („Mężczyźnie trzeba pozwolić odreagować”). A tym eleganckim damom ze strzeżonych osiedli choroba koleżanki przypomina o tym, że śmierć i starość nie przejmują się ogrodzeniami, dlatego omijają przyjaciółkę szerokim łukiem, gdyż mierzenie się z nieuchronnym jest skazą na ich starannie zaprojektowanym, idealnym życiu („Żałujcie, że nie widziałyście jej miny! Co z niej za nudziara! Co za szantażystka! Jak ona śmie! Wprawiać nas w zakłopotanie! Dotykać nas! W taki sposób! Jak ona śmie!”). A ci lekarze i pielęgniarki odmawiają pomocy matce, niosącej na rękach pobite przez ojca dziecko, bo przecież od nagłych wypadków jest inny szpital, a poza tym najpierw trzeba się zarejestrować, potrzebny jest numer polisy ubezpieczeniowej, przecież każdy to wie, takie są zasady, porządne zasady dla porządnych obywateli, służba zdrowia nie jest dla wszystkich, nawet w wigilijny wieczór, gdy w szpitalnej recepcji choinka, pod nią puste atrapy prezentów…

Może tylko bezdomne psy wiedzą, jacy jesteśmy naprawdę.