W piątej części Cyklu Inkwizytorskiego Jacka Piekary razem z inkwizytorem Wewnętrznego Kręgu Arnoldem Löwefellem poprowadzimy śledztwo w sprawie przeszłości niezwykle utalentowanego czarnowłosego chłopca, który przed szkoleniem przyjął imię Mordimer.

„Płomień i krzyż” to pierwsza część cyklu, w której głównym bohaterem i narratorem nie jest Mordimer Madderdin, choć każde z czterech opowiadań rzuca światło na tajemnicę jego pochodzenia – a jest to pochodzenie nie byle jakie. Wszystkie opowiadania w tym zbiorze wciągają już od pierwszych mocnych zdań („Arnold Löwefell siedział na pniu drzewa i ogryzał podpieczone w ogniu, na pół surowe ludzkie mięso”, „Człowiek, którego kciuki miażdżono w zgniatarce, wrzeszczał tak głośno, że przełożony Akademii Inkwizytorium musiał zatrzasnąć drzwi, aby w gabinecie dało się normalnie porozmawiać”). Świetnie poprowadzona fabuła i stopniowo odkrywane tajemnice oraz powiązania między postaciami sprawiają, że od książki nie można się oderwać.

Pierwsze opowiadanie sięga w przeszłość najdalej. Tytułowa bohaterka, „piękna Katarzyna” („Czy gdyby Bóg mnie ujrzał, pragnąłby jeszcze innej kobiety?”), uwielbia dostatnie życie i dzięki swoim wdziękom oraz znajomości arkanów mrocznej sztuki takie życie potrafi sobie zapewnić. Jednym z jej licznych kochanków jest młody kanonik Gersard, znany nam jako przyszły biskup Hez-Hezronu (wreszcie poznamy przyczynę trapiących go bez przerwy licznych dolegliwości…). Pożądająca wyjątkowej Czarnej Księgi Katarzyna zrobi wiele, by wyłudzić to cacko od starej śmierdzącej wiedźmy, u której pobiera nauki: poproszona o przyprowadzenie własnego syna, zawaha się jedynie na chwilę („Ale przecież go kocham. Chyba”). Uparta i bezwzględna kobieta posunie się nawet dalej, by postawić na swoim – ale dla kogoś będzie to już za daleko. Luksusowe życie skończy się w jednej chwili, gdy do drzwi zapukają czarne płaszcze. Nie pomogą pieniądze ani kontakty, a wpływowi przyjaciele skorzystają jedynie z okazji, by położyć łapy na majątku zgromadzonym przez czarownicę. Piękna Katarzyna przepadnie w lochach Inkwizytorium, podobnie jak przepadnie jej syn – na jakiś czas…

Narratorem kolejnych trzech historii jest Arnold Löwefell, inkwizytor Wewnętrznego Kręgu, nawrócony na jedyną słuszną wiarę w lochach klasztoru Amszilas. To dzięki niemu z pojedynczych wydarzeń rekonstruujemy przeszłość Mordimera, syna pięknej Katarzyny, obdarowanego przez staruchę niechcianym prezentem. Zdradzający niezwykłe talenty czarnowłosy chłopak ratuje Löwefellowi życie podczas chłopskiego powstania i w ten sposób splatają się ich losy. Po krwawej bitwie na polach Schengen Löwefell oddaje chłopca na szkolenie do Inkwizytorium, choć przełożony Akademii jest zaniepokojony wyjątkowymi umiejętnościami nowego ucznia („I podejrzewam, że ciebie samego również zastanawia, skąd w chłopaku wzięła się moc, którą może wszak wykorzystać niekoniecznie w sposób, z jakiego bylibyśmy zadowoleni…”). Löwefell postanawia zbadać pochodzenie Mordimera, lecz nieoczekiwanie wraca do niego także jego własna, jakże interesująca przeszłość, skutecznie usunięta z pamięci po nawróceniu. Bowiem świat Inkwizytorów taki już właśnie jest: pod jednymi tajemnicami kryją się inne, a za kolejnymi stopniami wtajemniczenia wciąż znajdują się następne.

„- Inkwizytorium przypomina wieżę, Arnoldzie. Ty stoisz na jednym z wyższych pięter tej fortecy i obserwując świat, sięgasz wzrokiem dużo dalej niż zwykli ludzie czy nawet ogromna większość inkwizytorów. Wiesz jednak dobrze, że nad tobą są kolejne piętra, na które zapewne kiedyś zostaniesz zaproszony.

Löwefell skinął głową w milczeniu. W geście ni to podziękowania, ni to zgody na taki obrót spraw.

– Być może i nad tobą jest piętro, którego istnienia nawet nie podejrzewasz – powiedział spokojnie, gdyż wbrew rozsądkowi postanowił wbić van Bohenwaldowi szpilę.

Grubas tylko się roześmiał. Roześmiał się tak serdecznie, że aż zadrgały mu tłuste policzki, zatrzęsły się liczne podbródki, a ogromne brzuszysko zafalowało.

– Arnoldzie, kochany Arnoldzie! – wykrztusił. – Ja święcie wierzę, że nade mną jest nie jedno piętro, lecz cała nowa wieża!”

Świat wykreowany przez Piekarę jest brutalny i często szokujący. Ludzie giną tu na najwymyślniejsze sposoby, a standard życia można zdefiniować trzema słowami: smród, brud i ubóstwo. Nie dotyczy to oczywiście najmożniejszych, których stać na zbytkowne towary i wyszukane potrawy: egzotyczną kawę, czekoladę, marcepan i „ten pieprz, co go zza morza przywożą”.

„- Co tam masz? – zagadnął ospowaty.

Chłopak wzruszył ramionami.

– To tego tam, ślachetnie rodzonego – burknął.

– Proszek jakiś miał – wtrącił łysy starzec.

– A to pewnikiem ten pieprz, co go zza morza przywożą – pochwalił się znajomością świata i obyczajów wilkołaczy osiłek.

Ospowaty podszedł do chłopaka i zajrzał mu przez ramię.

– Ano pieprz – stwierdził pewnym głosem. – Wiem dobrze, bo jak żem usłyszał o tym pieprzu, tom się kiedyś zakradł do komory u jaśnie pana i siem nażarł go ile wlezie”.

„Płomień i krzyż” to cztery doskonałe opowiadania, które odświeżają Cykl Inkwizytorski, a przy tym rozbudzają apetyt na więcej. Arnold Löwefell jako narrator spisuje się znakomicie, nie ustępując w niczym Mordimerowi (wybacz, chłopie). Zerkanie za zasłonę przeszłości przynosi nam kilka wybornych smaczków (pełen wigoru kanonik Gersard, zapłoniony jak pensjonarka młodziutki Ritter, ohydne narodziny ohydnych bliżniaków, etc.). Intrygującej historii Mordimera dotrzymuje kroku równie fascynująca historia Löwefella. Dla mnie to jak dotąd jedna z najlepszych części.