„Wyobraziłem sobie drzewo, któremu spodobało się globalne ocieplenie, i obrosło całą Ziemię opromienioną przygasającym Słońcem”.

Brian Aldiss

„Cieplarnia” Briana Aldissa to podzielona na trzy części historia o Ziemi z dalekiej przyszłości i o Grenie, skarlałym potomku ludzkiej rasy, który udaje się na wyprawę po wypełnionej drapieżnymi roślinami planecie, przymuszany do tego przez swojego symbionta, inteligentnego grzyba. Cała siła tej powieści leży w bogactwie jej świata: w gęstym, cieplarnianym, zielonym buszu, pokrywającym planetę, tętni życie tak egzotyczne, że każda strona książki budzi zachwyt.

Umierające Słońce zmieniło klimat na Ziemi, doprowadzając do jej głębokiej transformacji: „Nigdy świat nie był tak przepełniony. Puste miejsca nie istniały”. Skończył się prymat człowieka i rozumu, nastał czas roślin i wzrastania – jak w cieplarni:

„Tylko pięć wielkich rodzin przetrwało wśród rozpasanego zielonego żywiołu: osice, pszczelice, mrówce i mocarmity, które tworzyły społeczeństwa owadzie, potężne i niezniszczalne, a piątą stanowił człowiek, łatwo i nędznie ginący, niezorganizowany tak jak owady, lecz niewymarły, ostatni przedstawiciel zwierząt w całym wszechzwycięskim świecie roślin”.

Nieliczne niedobitki homo sapiens, nieprzypominające zresztą swych dumnych przodków, żyją w spokojniejszym, środkowym poziomie lasu, chroniąc się przed licznymi niebezpieczeństwami Wierzchołków i Dna. W nowej ekosferze łańcuchy pokarmowe uległy przeobrażeniu: teraz to zmutowane rośliny są łowcami, przed którymi drży człowiek. Świat roślin, wykreowany przez Aldissa, jest bezwzględny i przerażający: „Natura była panią wszystkiego – a wychodziło na to, że rzuciła przekleństwo na własne dzieło”. Dobrym tego przykładem może być scena, w której gębokłap pożera pięcioletnią Klat:

„Dziewczynka zdążyła się jeszcze podnieść na kolana. Roślinni drapieżcy nie są tak szybcy jak ludzie. A potem zielone zęby zatrzasnęły się na jej talii. Wyczuwszy obecność ofiary przez pojedynczą warstwę zieleni, gębokłap wyszedł na pozycję pod liściem. Przypominał nieco ramę – tylko para zrogowaciałych, kwadratowych szczęk na zawiasach, z licznymi długimi zębami. Z narożnika ramy, na podobieństwo szyi, wyrastał pal, krzepki i grubszy od człowieka. Teraz gębokłap tę szyję zginał, zabierając Klat na dół, do swojej właściwej paszczy przebywającej z resztą rośliny jeszcze niżej, na niewidzialnym dnie lasu, pośród ciemności i rozkładu”.

Gębokłap to tylko jeden z wielu roślinnych mutantów, nowych mieszkańców umierającej planety. Jest jeszcze przecież jagodobij, jest parzyperz, na poły pasożytniczy pompiak, skaczopnącz, glistoglut, głupikłak, wargokap, szabliścień, są małżożuje, ptakorośle, łapigraby i olbrzymie trawersery, spasione odpowiedniki pająków wśród flory i jednocześnie pierwsi astronauci cieplarnianego świata, kursujący nieprzerwanie między Ziemią a Księżycem „omotanymi ich bezduszną siecią”. Nieprawdopodobne cuda, jak zauważył w „Przedmowie” Neil Gaiman. Przerażające, ale też zachwycające.

Na koniec zostawiłam sobie brzunio-brzuchy, które – wyzwolone wbrew swej woli (odcięte od drzewa, któremu służyły, przyrośnięte do niego zadkami) – towarzyszą przez jakiś czas Grenowi i jego partnerce. Coż to za prześmieszne istoty! I w jaki przezabawny sposób się wysławiają (brawa dla tłumacza): „Wymorduj nas nikczemnym mordem, zanim zostawisz nas samych do walki w nieznanych walkach samotnie”, „Ten w dotyku bardzo dziwny kształt jest dziwnym kształtem do dotykania”, „Mokra mokrość mokrego świata pozostawia nas zziębniętych brzunio-brzuchów, spadając i skapując po długich nogach. Śpiewamy głośne okrzyki szczęścia, bo musimy wyschnąć albo umrzeć”. „Cieplarnia” Briana Aldissa jest zachwycająca pod każdym względem. Gorąco polecam, wznosząc głośne okrzyki podziwu.