„Terror” Dana Simmonsa to powieść dla cierpliwych. Ugrzęzłam w niej na długo – niczym statek w lodzie.

Ogromne tomiszcze Simmonsa to przytłaczająca nastrojem opowieść o jednej z najbardziej zagadkowych wypraw badawczych w historii badań polarnych. Sześćset stron (z hakiem) mrozu, paku, śryżu, ciemności, brudu, głodu i nieustającego poczucia zagrożenia może wykończyć psychicznie czytelnika, o członkach wyprawy nie wspominając.

W maju 1845 roku dwa statki – HMS Erebus i HMS Terror – wyruszyły ku północnym wybrzeżom Kanady, by odszukać Przejście Północno – Zachodnie. Wyprawą dowodził komandor John Franklin, który miał chyba większy talent do odprawiania mszy niż kierowania taką ekspedycją (kryształy i porcelana w jego kajucie wiele o tym mówią). Niefrasobliwy komandor zapomina o zostawianiu wiadomości w wyznaczonych punktach, ignoruje też rady dowodzącego Terrorem Croziera i podejmuje nieodpowiedzialne decyzje: w efekcie obydwa statki zostają unieruchomione w lodzie. Wówczas zaczyna wychodzić na jaw, w jaki partacki sposób przygotowana była ta wyprawa: co najmniej połowa konserw z warzywami, mięsem i zupami okazuje się zepsuta i niejadalna. Admiralicja zarekomendowała podczas przetargu przyjęcie najtańszej oferty, nie zastanawiając się nawet nad tym, że producent musiałby stracić fortunę, gdyby jego żywność miała taką jakość i była przygotowana w taki sposób, jak to przedstawił w ofercie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystkie decyzje należały do ludzi niekompetentnych, których głos był decydujący tylko dlatego, że pili herbatę z porcelany, wdzięcznie odchylając właściwy paluszek. Niewiele do powiedzenia ma komandor Crozier, choć wykazuje się rozsądkiem i umiejętnościami, których Franklinowi brakuje. Jest jednak tylko Irlandczykiem, a nie jednym z brytyjskich arystokratów, bez trudu pnących się po szczeblach kariery. Jego wartość – jako człowieka i doświadczonego marynarza – nie jest doceniania przez angielskich przełożonych. I choć po śmierci Franklina Crozier walczy do końca o przetrwanie uwięzionych na statkach ludzi, fatalne decyzje jego poprzednika oraz osób odpowiedzialnych za przygotowanie wyprawy skazują go na porażkę. Naród, który dzięki bożej łaskawości osiadł w jednym z najbardziej przyjaznych człowiekowi miejsc na ziemi, mimo iż wciąż wysyłał statki i ludzi na lód biegunów, nie nauczył się niczego – bo nie chciał. Tubylców traktował jak barbarzyńców odzianych w futra, choć te futra w arktycznym klimacie okazywały się praktyczniejsze od mundurów.

„Złote guziki ozdobione motywem kotwicy, symbolem Służby Badawczej.

Fragment wyszywanego kolorową nicią podkoszulka.

Złoty zegarek, łańcuszek, który niegdyś go podtrzymywał, i garść monet. (…)

Srebrne pudełko na ołówki, ozdobione od wewnątrz inicjałami EC.

Złoty medal, który sir John Franklin otrzymał niegdyś od Admiralicji.

Srebrne widelce i łyżki z herbami różnych oficerów Franklina.

Porcelanowy talerzyk z emaliowanym napisem SIR JOHN FRANKLIN.

Nóż chirurgiczny.

Przenośny mahoniowy pulpit, który człowiek trzymający go w ręce rozpoznał od razu, niegdyś bowiem należał do niego.

Naprawdę ciągnęliśmy łodzie z całym tym gównem przez setki mil? – pomyślał Crozier. – A wcześniej przywieźliśmy je tutaj aż z Anglii? Co myśmy sobie wyobrażali?”

Dan Simmons, zdobywca nagród Hugo i Locus, wykorzystał dostępne informacje na temat wyprawy i połączył je z egzotycznymi wierzeniami ludów inuickich, tworząc opowieść misternie utkaną i tak drobiazgowo dopracowaną, że o Arktyce mówi nam ona więcej niż szkolne lekcje geografii. Jest to historia o niezłomności, przejmujący zapis walki o życie i zachowanie własnego człowieczeństwa, ale też – a może przede wszystkim – opowieść o pokorze. Tej pokory zabrakło nadętym pychą angielskim arystokratom, których ignorancja, wypływająca z przekonania o własnej wyższości, przełożyła się nie tylko na fatalne w skutkach przygotowanie do wyprawy, ale też na lekceważący, pogardliwy stosunek do przedstawicieli innej kultury, doskonale przystosowanych do warunków, w jakich dystyngowani herbaciarze bez ich pomocy nie mieli szans przetrwać.

„Terror” nie jest książką łatwą i przyjemną. Będziecie się przez nią przebijali czasem w prawdziwym trudzie i znoju (niczym członkowie wyprawy brnący przez pak i lód) – ale warto ten trud podjąć, gdyż jest to powieść wybitna. Vesperowskie luksusowe wydanie, wzbogacone o posłowie Grzegorza Rachlewicza oraz ilustracje dotyczące wyprawy, z pewnością ten trud wam osłodzi.