Porzućcie swoje komórki, wy, którzy będziecie to czytać…

„Pierwszego października Bóg był w swoim niebie, indeks giełdowy wynosił 10 140, a większość samolotów latała zgodnie z rozkładem (z wyjątkiem startujących i lądujących w Chicago, czego można było się spodziewać). Dwa tygodnie później niebo znów należało wyłącznie do ptaków, a giełda pozostała wspomnieniem. W Halloween nad wszystkimi miastami od Nowego Jorku po Moskwę unosił się potworny smród, a dotychczasowy świat przestał istnieć.”

Pierwszego października rozpoczęło się zjawisko nazywane Pulsem. Clayton Riddel, autor komiksów, znajdował się wtedy w Bostonie. Sprzedał swój pierwszy komiks i świat leżał u jego stóp: sprężysty krok, zadowolenie na twarzy, w torbie upominek dla Sharon, z którą co prawda był w separacji, ale korzystna umowa z wydawnictwem dodała mu pewności siebie. Powinniście coś wiedzieć o Clay`u: nigdy nie miał telefonu komórkowego. Niemożliwe? A jednak. Ten fakt uratował mu życie.

Clay stał sobie akurat w kolejce po lody („Naprawdę dobre miejsce dla człowieka, który właśnie sprzedał swój pierwszy komiks”), gdy nagle świat oszalał („Zupełnie jak w jakiejś pieprzonej Nocy żywych trupów”): ludzie rzucili się na siebie jak wściekłe zwierzęta. Na moment przedtem, nim im odbiło, używali telefonów komórkowych. Miasto w ciągu kilku godzin zamieniło się w piekło na ziemi.

Dalszy ciąg powieści przypomina historię zaserwowaną nam przez Roberta Kirkmana w jego najsłynniejszej serii komiksów o żywych trupach. Grupka ocalałych ucieka z miasta, a Clay za wszelką cenę chce dotrzeć do żony i syna. Zombiaki – telefoniaki zaczynają jednak przejawiać zbiorową świadomość, a do tego lewitują i posługują się telepatią. Puls wykasował im umysły, a teraz ładuje do ich mózgów własny program.

„Widzicie, chodzi o to, że wcale nie jesteśmy Homo sapiens. Naszym jądrem jest szaleństwo. Nadrzędnym imperatywem chęć zabijania. Moi drodzy, Darwin był zbyt uprzejmy, by powiedzieć, że rządzimy Ziemią nie dlatego, że jesteśmy najinteligentniejsi czy choćby najsilniejsi, ale dlatego, że zawsze byliśmy najbardziej szalonymi skurwielami w naszej dżungli. Co Puls wykazał przed pięcioma dniami. (…) Chodzi o to, że większość ludzi zepchnęła te najgorsze cechy w głąb podświadomości, aż przyszedł Puls i odarł nas ze wszystkiego prócz samego jądra.”

Zła wiadomość dla nastolatków: praktycznie nie ma ich w tłumie uciekinierów. To logiczne, gdyż ta właśnie grupa wiekowa żyje z telefonem przyrośniętym do ręki. Dobra wiadomość dla bibliotekarek i nauczycielek w wieku przedemerytalnym: zdaniem Kinga żaden zombiak nie ma z nimi szans.

„Clay wcale nie był zaskoczony tym, że z potyczki zwycięsko wyszła kobieta o wyglądzie szkolnej bibliotekarki albo nauczycielki łaciny na rok lub dwa przed emeryturą. Kiedy pracował w szkole, spotykał takie damy i wiedział, że te, które dotrwały wieku przedemerytalnego, były niemalże niezniszczalne”.

Stephen King zadedykował swoją powieść Richardowi Mathesonowi i George`owi Romero. Jego hołd byłby lepszy, gdyby na dedykacji poprzestał.