„O to przecież chodzi w życiu. Jest się żywym, a potem jest się martwym. Nie można tego powstrzymać”.

Śmierć wisi nad nami niczym miecz Damoklesa. Wszyscy wiemy, że prędzej czy później spadnie nam na głowy. Łudzimy się, że raczej później niż prędzej, a im później, tym lepiej. Jak oddalić od siebie lęk przed umieraniem? Jak pogodzić się z nieuchronnością przemijania, jak zaczynać kolejny dzień ze świadomością ostatecznego końca? Gdy Pratchettowski Śmierć zostaje niespodziewanie obdarzony własną klepsydrą, uświadamia sobie boleśnie istotę tragizmu wpisanego w ludzkie życie.

Co tylko dowodzi, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

„Czy na tym właśnie polega życie? To poczucie mroku ciągnącego człowieka w przepaść?

Jak oni mogą z tym żyć? A przecież żyją i nawet widzą w tym jakieś przyjemne strony, choć jedyną sensowną reakcją jest tylko rozpacz. Zadziwiające – czuć, że jest się maleńką żyjącą istotą wciśniętą między dwa urwiska ciemności. Jak mogą wytrzymać to życie?

Najwyraźniej trzeba się do tego urodzić”.

Nieobecność Śmierci sprawia, że w Świecie Dysku pojawiają się nadmiarowe efekty życiowe – „niczym woda wzbierająca za tamą, gdy zamknie się kanały odpływowe”. A ponieważ wszystko, co istnieje, pragnie żyć, po ulicach biegają ubrania, ogromne pryzmy kompostu zaczynają zdradzać mordercze zamiary, a przekleństwa wypowiadane przez nadredaktora przyjmują postać małych, upierdliwych stworków ze skrzydełkami. W ogólnym zamieszaniu dyskretnie ucieleśnia się niebezpieczna idea, która w naszej rzeczywistości pożarła już niejedno miasto: hipermarket.

Tymczasem sympatyczny i bardzo już niekontaktowy Windle Poons, najstarszy mag Niewidocznego Uniwersytetu, podczas hucznego Przyjęcia Pożegnalnego szykuje się na spotkanie ze Śmiercią (jak każdy mag ma ten przywilej, że zna swoją ostatnią godzinę). Ku uldze zebranych, którzy wyjedli już wszystko oprócz dziwnego żółtego sosu, bohater imprezy umiera w jej trakcie – tylko po to, by odkryć, że po drugiej stronie nikt na niego nie czeka. Skołowany mag powraca więc jako zombie do jedynego znanego miejsca: na Niewidoczny Uniwersytet. Magowie znowu mają kłopot („Martwi kręcący się dookoła są bardzo niehigieniczni”).

„- Musimy go zmusić, żeby przeszedł po wodzie.

– Co? – zdziwił się dziekan.

– Przejść po wodzie. Nieumarli tego nie potrafią. (…)

– Ale za życia też nie umiał chodzić po wodzie – zauważył z powątpiewaniem dziekan.

– Rzeczywiście. To bez sensu.

– Bieżącej wodzie – uzupełnił nagle wykładowca run współczesnych. – To ma być woda bieżąca. Przepraszam. Nie mogą nad nią przejść.

– Aha…

– Ale ja też nie umiem przejść nad bieżącą wodą – oświadczył dziekan.

– Nieumarły! Nieumarły! – zawołał kwestor, który z wolna tracił zmysły.”

Bezskuteczne próby pochowania kolegi absorbują magów do tego stopnia, że początkowo ignorują spirytystyczne fenomeny, kiedy jednak wreszcie stają do walki, są niepowstrzymani niczym Rambo. Dzielnie walczą z ożywionymi pryzmami kompostu („Jest już za progiem! Przeżera drzwi! Przeżeeera drzwi!”) i z tabunami drucianych wózków na kółkach („Jest z Piekielnych Wymiarów! – zawołał dziekan. – W kosza mu!”). Razem z nienaturalnymi członkami grupy Od Nowa („Bez zwłoki przyprowadź swe zwłoki”) stawiają czoła hipermarketowej formie życia, która podstępnie zaatakowała Ankh-Morpork.

Na pierwszym planie mamy więc kapitalną, humorystyczną historię o duchach, zombiakach, wampirach i wilkołakach, na drugim zaś, głębszym, filozoficzną przypowieść na tematy fundamentalne, od których egzystencjalistom posiwiały głowy. „Absurdem jest, żeśmy się urodzili, i absurdem, że umrzemy” – stwierdził czołowy przedstawiciel egzystencjalistów, Jean-Paul Sartre. „Nikt nie wie, gdzie był człowiek, zanim się urodził, ale kiedy już się urodził, dość szybko odkrywał, że przybył ze skasowanym biletem powrotnym” – czytamy w „Kosiarzu”.

W 2009 roku Terry Pratchett otrzymał szlachecki tytuł za zasługi dla literatury. W herbie pisarza widnieje hasło: „Noli Timere Messorem” – „Nie lękaj się Kosiarza”.