Każdą stronę przeczytałam dwukrotnie: najpierw źle, a potem tak jak trzeba, czyli od prawej do lewej. Pierwsze zetknięcie z mangą uświadomiło mi, jak wielka jest siła naszych przyzwyczajeń.

„Ile lasów uniknęłoby zniszczenia, gdyby populacja ludzka zmniejszyła się o połowę…? Czy gdyby pozostał raptem jeden procent ludzkości, ilość wydzielanych przez nią trucizn również proporcjonalnie by zmalała…? Trzeba ocalić tę planetę”.

Kulki spadające z nocnego nieba były wielkości piłek tenisowych, a mnie skojarzyły się z dmuchawcami. Po uderzeniu o ziemię pękały jak kasztany, uwalniając kosmiczne pasożyty, które natychmiast ruszyły na poszukiwanie ludzi. Wnikały w śpiące ciała przez uszy, pożerając mózgi i przejmując kontrolę nad ludzkimi organizmami.

Shin`ichi Izumi miał szczęście w nieszczęściu: spał w słuchawkach. Obudził się, gdy pasożyt próbował dostać się do jego ciała w inny sposób, czyli przez nozdrza. Atakowany przez nieustępliwą glizdę z kolcem chłopiec zasłonił się ręką i w ten sposób pechowy pasożyt zagnieździł się w bardzo nietypowym miejscu – w ludzkiej dłoni.

„- Jaka szkoda… Ja… prawa ręka… Porażka…

– A moja dłoń…?

– Zjadłem ją…”

Shin`ichi zostaje ze swym problemem sam. Rodzice oczywiście mu nie wierzą, w typowy dla tej kultury sposób próbują wytłumaczyć sobie przyczyny dziwnego zachowania syna („Nie uczysz się aż tyle, by popaść w psychozę…”). Tymczasem pasożyt zaczyna żyć własnym życiem, przejmując kontrolę nad ręką chłopaka, co w miejscach publicznych ściąga na Izumiego kłopoty. Kosmiczny stwór, wyglądający teraz jak dłoń z oczami i ustami a la Picasso, intensywnie się edukuje („Ehhh… W prawej ręce będę miał zaraz więcej oleju niż w głowie” – konkluduje w pewnym momencie Izumi). Niczym Harry z komiksu „Resident Alien” Hogana pasożyt z kosmosu namiętnie pochłania książki („Ależ z ciebie mól książkowy!”). W tym czasie jego nosiciel biernie czeka – zrezygnowany, ale wciąż żywy, czego nie można powiedzieć o wielu innych ludziach. Niepełne przejęcie ciała doprowadziło do nieoczekiwanej sytuacji: kosmita i chłopak muszą nauczyć się ze sobą współpracować. Chłopak nie chce stracić ręki, a pasożyt umrze bez żywiciela, z którego krwi czerpie wartości odżywcze. Przedstawiciel nastawionego na eliminację ludzkości gatunku ma osobisty interes w tym, by troszczyć się o zdrowie swojego żywiciela i robi to na swój nieumiejętny sposób. Z czasem chłopak przyzwyczaja się do obecności pasożyta, a pasożyt zaczyna respektować ludzkie zasady społeczne. Nadaje nawet sobie imię: Migi. Wtedy jednak znowu wszystko się komplikuje: Migi zaczyna odbierać fale mózgowe swoich pobratymców. Problem w tym, że inni z jego gatunku mają apetyt na Izumiego, który wciąż przecież jest człowiekiem. Chłopak i jego pasożyt muszą stanąć do walki, jeśli chcą przeżyć.

„Sami robią kotlety z krów i świń, więc czemu teraz się dziwią?”

Shin`ichi staje przed nie lada dylematem. Tylko on wie, kto stoi za makabrycznymi zbrodniami, do których dochodzi na całym świecie. Czy powinien milczeć, gdy zagrożone jest ludzkie życie? Migi z kolei nie rozumie, dlaczego to właśnie ludzkie życie miałoby być takie wyjątkowe:

„- Shin`ichi… W pewnej książce napotkałem wzmiankę o demonach. Sądzę, że istotą najbliższą temu konceptowi jest człowiek. Ludzie żywią się przedstawicielami wielu gatunków, a moi pobratymcy maksymalnie dwóch. W porównaniu z waszą dietą, naszą należy uznać za skromną”.

Podobne zagadnienia porusza znakomita „Inwazja porywaczy ciał” Finneya. Ludzie to bardzo arogancki gatunek: uważamy, że mamy prawo wyżerać wszystko na naszej planecie, a jednocześnie podnosimy wielki lament, kiedy ktoś próbuje zeżreć nas. Pytamy „Dlaczego?”, a przecież doskonale znamy odpowiedź. W „Pasożycie” Iwaaki zastosował proste odwrócenie ról: teraz to my jesteśmy bydłem, pokarmem dla wyższego gatunku, przy którym mamy takie same szanse jak krowa prowadzona przez nas na rzeź. Niepozorne z początku pasożyty Iwaakiego po przejęciu ludzkiego ciała przypominają skrzyżowanie eksperymentalnej wersji terminatora T-1000 z wampirami Lumleya: mackowate, elastyczne, potrafią przybierać rozmaite formy i przekształcać elementy ciała w broń.

„Pasożyt” był tworzony w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, a jednak czyta się go świetnie – nawet pomimo trudności, które mnie, mangowemu laikowi, sprawiał nietypowy kierunek czytania. Fruwające kończyny i wyrwane flaki nie zdominowały fabuły. Autor przemycił do niej sporo filozoficznych rozważań o naszym miejscu na drabinie ewolucji i związanej z nim odpowiedzialności za los planety, a relacja między pasożytem a jego ludzkim nosicielem rozwijała się bardzo ciekawie, a przy tym niepozbawiona była humoru, za co należy się Iwaakiemu duży plus. Chętnie poznam dalszy ciąg tej historii.