Martwe twarze porcelanowych lalek, puste oczy odrapanych kucyków z odpustowej karuzeli czy nienaturalne uśmiechy mechanicznych pajacyków zawsze przyprawiały mnie o lekkie dreszcze.

„Srebrne oczy” to pierwsza część trylogii bazującej na grach komputerowych „Five Nights at Freddy`s”, będących połączeniem gatunków gier przygodowych typu „wskaż i kliknij” oraz survival horroru (podaję za Wikipedią). Gra została stworzona i wydana przez Scotta Cawthona, który jest także współautorem książki.

W „Srebrnych oczach” poznajemy historię siedemnastoletniej Charlie, córki ekscentrycznego majsterkowicza i właściciela równie ekscentrycznej Pizzerii Freddy`ego Fazbeara (wierzcie mi, gdy Charlie wspomina swoje dzieciństwo spędzone wśród animatroników, przechodzą mnie ciary). Swego czasu pizzeria cieszyła się w Hurricane dużą popularnością, a Charlie i jej znajomi prawie z niej nie wychodzili, co znowu przyprawia mnie o lekkie dreszcze, bowiem w lokalu znajdowały się aż cztery gigantyczne animatroniki. To, że miały postać pluszowych maskotek, wcale mnie nie uspokaja. Kura wzrostu dorosłego człowieka? Różowooki królik na sterydach? Kanciaste elementy, metalowe części, mechaniczne ruchy… no bez jaj. Czy to zdrowe, że kupa obciągniętego pluszem żelastwa zastępuje dziecku żywego psa albo kota?

Charlie poznajemy w momencie, gdy po latach powraca do Hurricane („po latach” to trochę przesadne określenie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że dziewczyna liczy sobie zaledwie siedemnaście wiosen). Ona i jej znajomi mają wziąć udział w uroczystości upamiętniającej jednego z przyjaciół, zaginionego przed laty Michaela. To właśnie zaginięcie Michaela i kilkoro innych dzieci zapoczątkowało ciąg wydarzeń, w wyniku których paczka Charlie rozjechała się na wszystkie strony, byle dalej od miasteczka. Na miejscu pozostał jedynie Carlton. W dziesiątą rocznicę tragedii wszyscy spotykają się ponownie i postanawiają udać się do zamkniętej pizzerii, która była tak istotnym elementem ich życia… a tam czekają już na nich robotyczne zwierzęta.

I oto były. Z ciemności patrzyły na nich oczy, duże i bez życia. Charlie nagle ogarnęła bezsensowna panika. Czas się zatrzymał. Nikt nic nie mówił. Nikt nie oddychał, jakby czuli, że śledzi ich jakiś drapieżnik. Ale po chwili strach minął, a Charlie poczuła się, jakby znów była dzieckiem, wśród starych przyjaciół, których zbyt długo nie widziała”.

„Srebrne oczy” to, mimo kilku potknięć, całkiem przyzwoite czytadło, które dobrze wykorzystuje drzemiący w temacie animatroników potencjał. Nie nastraszyło mnie jakoś specjalnie, ale poczucie dyskomfortu podczas lektury było jednak odczuwalne. Prawdę o przeszłości Charlie – i samej restauracji – odkrywamy stopniowo, dzięki czemu historia z każdą stroną robi się ciekawsza… i mroczniejsza. Przyznam, że książka pozytywnie mnie zaskoczyła, dlatego dziękuję Makaremu z IV B za jej polecenie. 🙂