John Sedgwick był generałem, walczącym w wojnie secesyjnej po stronie unionistów. Jego ostatnie słowa brzmiały: „Z tej odległości nie trafiliby nawet słonia!”

„(Prawie) wszystko dla zabieganych” to zbiór najróżniejszych faktów z najróżniejszych dziedzin życia, „spacer po krętych zaułkach nauki i kultury” (według autora) oraz nerdowskie kompendium o wszystkim i o niczym, napisane przez człowieka, który najwyraźniej ma bardzo dużo wolnego czasu (według mnie). Książka skusiła mnie widniejącym na okładce nazwiskiem Billa Brysona, którego uwielbiam („Brawurowe połączenie Douglasa Adamsa z Billem Brysonem”). Kupiłam, przeczytałam i nadal zastanawiam się, czy było warto.

Jonn Elledge, kompletnie do tej pory mi nieznany brytyjski dziennikarz, czasem zajmująco (i czasem nawet zabawnie) opowiada o: kosmosie, naszej planecie, kwestiach pomiaru, historii i polityce, świecie natury, komunikacji, rozrywce (czyli kulturze, jedzeniu i sporcie) oraz o końcach wszelakich. Zakres tematyczny jest tak obszerny, że mózg podczas lektury domaga się jakiegoś doprecyzowania (dlaczego o tym, a o tamtym nie? czemu o jednym tyle, a o drugim wcale?). Elledge skacze po tematach niczym konik polny po łące, jedne kwestie kompletnie pomijając akrobatycznym skokiem, w inne natomiast nurkując na głębokość dostępną jedynie specjalistom. Cały pierwszy rozdział poświęcony kosmosowi był dla mnie takim właśnie jednym wielkim nurem. Dokonania współczesnych fizyków, astrofizyków, matematyków i innych przedstawicieli nauk ścisłych budzą we mnie niezmiennie pełen podziwu szacunek i pomimo niedoskonałości mojego humanistycznego umysłu (pod tym względem) regularnie sięgam po kolejne popularnonaukowe pozycje, by zachwycać się teoriami, których być może do końca nie rozumiem (brakuje mi specjalistycznej wiedzy), ale potrafię docenić ich rozmach i piękno. Z dobrym przewodnikiem, który temat zna wyczerpująco i potrafi o nim ciekawie opowiadać, jestem w stanie czegoś się nauczyć (a ten moment zrozumienia, moment eureka, jest dla mnie źródłem największej satysfakcji). Namnożenie wypisanych z różnych źródeł faktów i skomplikowanych definicji, których sam autor często nie pojmuje („Będę z wami szczery. Jestem magistrem filologii angielskiej i zgubiłem wątek jakieś trzy akapity temu”), mnie również po jakimś czasie zniechęciło do podjęcia próby zrozumienia wywodu i skupiłam się na wyszukiwaniu w tekście ciekawostek. A tych w książce rzeczywiście nie brakuje.

I tak na przykład wreszcie dowiedziałam się, co to jest ta przeklęta „pinta piwa”, którą często spotykam w swoich lekturach (potrzymam was trochę w niepewności). Poznałam średnicę obserwowalnego wszechświata (92 miliardy lat świetlnych) i prawdopodobną datę narodzin Jezusa. Ogarnęłam (mniej więcej) czym był wybuch w Wielkim Wybuchu, a po przeczytaniu skomplikowanej definicji kilograma nabrałam do niego niemal nabożnego respektu. Z pierwszego rozdziału wyłuskałam też informację o galaktyce, noszącej nazwę Oko Saurona, oraz ciekawostkę o tym, że nazwa Galaktyka Drogi Mlecznej jest tautologią (greckie słowo „galactos” znaczy tyle, co „mleczna struga na niebie”). Dowiedziałam się również, w jaki sposób pisarze tworzący fantastykę naukową obeszli fundamentalne prawa fizyki, aby wysłać swoich bohaterów w kosmos (i to akurat było dobre).

Na liście „około dwudziestu prawdopodobnie najgorszych rzeczy, jakie ludzie zrobili sobie nawzajem” pierwsze miejsce zajmuje II wojna światowa (66 milionów ofiar śmiertelnych), ale już na czwartym plasują się rządy imperium brytyjskiego w Indiach (27 milionów ofiar), co powinno dać do myślenia napuszonym Anglikom. Powyższe zestawienie, włącznie ze wszystkimi bezsensownymi wojnami o psy, krowy i dorsze (oraz najgłupszą ze wszystkich I wojną światową), nie wystawia ludzkości dobrego świadectwa. Tłuczemy się między sobą jakby nie wystarczały nam pandemie, które sieją wśród nas ogromne spustoszenie („Nadciąga czwarty jeździec Apokalipsy: pandemie, które zebrały największe żniwo”).

W książce znajdziemy rozdziały poświęcone kwestiom rozmaitych pomiarów (między innymi kalendarzom, którymi posługiwała się ludzkość), ważnym rzeczom wynalezionym przez kobiety (nie tylko zmywarka i jednorazowe pieluchy, ale też centralne ogrzewanie zasilane gazem i podstawy programowania) oraz mnóstwo, naprawdę mnóstwo zestawień i list: najdłuższych rzek, najwyższych budynków, największych wysp, najsilniejszych trzęsień ziemi, najstarszych i najmłodszych krajów, szczególnie ważnych dat, najbardziej dochodowych franczyz filmowych, największych filmów wszech czasów, itp. Znajdziemy tu też kompendium pseudonimów literackich, ostatnie słowa znanych ludzi, kilka wizji życia pozagrobowego, dziwaczne przesądy z całego świata, wiązankę turystycznych sloganów, garść faktów na temat mistrzostw świata w piłce nożnej, godne uwagi lodowe przysmaki, owocowe i warzywne hybrydy oraz zwierzęce chimery: między innymi lamlewy, lamguary, legrysy, tyglewy, lelegrysy, zebronie, kojotopsy, zafrykanizowane pszczoły (zabójcze) i koty savannah (potencjalnie zabójcze).

„Kot savannah: kot domowy spotyka serwala – coś w rodzaju żyjącego dziko w Afryce minigeparda. Ich potomstwo to największe koty domowe na Ziemi. To dosyć zadziorny gatunek – ostrzega jedna z poświęconych kotom stron internetowych. Ten elegancki eufemizm należałoby przetłumaczyć jako da radę zamordować twojego psa”.

W książce „(Prawie) wszystko dla zabieganych” najlepsza jest opowieść o gigantycznym słomianym koźle, systematycznie podpalanym przez nieznanych sprawców i równie systematycznie budowanym na nowo w każde Boże Narodzenie (nie wiem, co mi bardziej imponuje: szwedzki upór czy szwedzka fantazja). Ciekawe wnioski można wyciągnąć z historii współczesnego świata ukazanej przez pryzmat najbardziej popularnych zabawek. Prawdziwą przyjemność znalazłam jednak dopiero w lekturze ostatnich rozdziałów: „Kilka rzeczy, które mogą nas zabić”, „Scenariusz wywołanej przez człowieka katastrofy klimatycznej”, „Kilka wizji życia pozagrobowego” (co jest ze mną nie tak?!). Summa summarum, nawet po przestudiowaniu długiej listy źródeł i znacznie krótszych podziękowań nie pozbyłam się mieszanych odczuć. Czytać, nie czytać? Nie potrafię tego rozstrzygnąć. Wiem natomiast co innego. Jedna pinta to cztery gile.

Chcielibyście wiedzieć, co to gil?

Ja też.