Wymodelowane włosy z przedziałkiem na boku i podręczny zestaw do sprzątania na czarną godzinę. Przed wami Erik Vogler – zapamiętajcie to nazwisko.

Piętnastoletni Erik skarpety porządkuje według koloru, kurtki według grubości, spodnie według ich wieku, a koszule – w porządku alfabetycznym (według producenta lub według materiału). Perfekcyjnie składa nawet majtki (świeżo wyprasowane, oczywiście). Kiedy jego ojciec popełnia fatalną pomyłkę, w wyniku której do Nowego Jorku ma polecieć bez syna, trudno się nie zastanawiać, ile w tym przypadku było przypadku. Wizja wspólnego wyjazdu z Erikiem może wprawiać w lekkie przerażenie.

„- Już miałem WSZYSTKO obliczone, tato, zapisałem w notesie wszystkie trasy, które moglibyśmy zrobić po mieście, listę polecanych restauracji i muzeów, znam na pamięć główne stacje metra w Nowym Jorku… I spójrz! – powiedział wściekły, rozkładając coś, co wyglądało na mapę turystyczną. – Ponumerowałem też zabytki według daty budowy, żeby uporządkować nasze zwiedzanie. Zaplanowałem każdy szczegół! Co teraz będzie, hę? Możesz mi to powiedzieć? Co będę teraz robił w ferie wielkanocne? Zostawisz mnie samego w Bremie?

– Nie. Zostaniesz z babcią. – odpowiedział.

– Mówisz poważnie?

– Będziesz w Grasberg, dopóki nie wrócę – stwierdził ojciec.

Erik Vogler zemdlał i upadł na arabski dywan, który wujek przywiózł mu z Maroka”.

Powiedzieć, że babcia i Erik się nie lubią, to jak nic nie powiedzieć. Berta Vogler nie znosi wydelikaconego paniczyka, który jakimś cudem jest jej wnukiem. Erik mdleje od wyziewów gotowanych przez nią potraw, poleruje pod stołem jej łyżki i ukradkiem sprawdza daty ważności wyciąganych z lodówki produktów. Oboje z niecierpliwością odliczają dni do końca tygodnia („To daje siedem dni, 168 godzin, 10 080 minut i 604 800 sekund”).

Pechowo dla Erika nie jest to jednak zwyczajny tydzień. Nieustannie siąpiący deszcz niszczy jego markowe obuwie, wiatr psuje starannie przylizaną fryzurę, babcia zaprasza syna sąsiadów, z którym przegrywa w szachy, ktoś ukrywa w materacu jego łóżka zakrwawioną figurę szachową, wbijającą mu się w zadek niczym ziarnko grochu w pupę księżniczki, a za oknem unosi się duch zamordowanej w Bremie piętnastolatki. Taki wachlarz atrakcji daje Voglerowi szansę na popisanie się swoimi licznymi talentami: Erik wpada w panikę, dostaje histerii, mdleje w regularnych odstępach, a przy okazji rozwiązuje zagadkę kryminalną. Wierzcie mi: nie chcecie tego przegapić.