Kolejna niebezpieczna idea przesączyła się do Świata Dysku. To muzyka z wykrokiem, która dociera do nóg wprost przez miednicę, w ogóle nie składając wizyty mózgowi.

Zaraźliwa energia gitarowego brzmienia wywołuje prawdziwą rewolucję nie tylko w dyskowej muzyce rozrywkowej, ale także w obyczajach. Wystarczy spojrzeć, co zrobiła z dziekanem, zawsze podatnym na wpływy z zewnątrz. Szacowny pracownik Niewidocznego Uniwersytetu, który nigdy nie miał okazji być młodym, przeżywa pod jej wpływem spóźniony okres buntu:

„Porywały go nieznane emocje. Chciał być nieposłuszny. Nieposłuszny niczemu, nie wyłączając prawa grawitacji. Z całą pewnością nie miał zamiaru składać swoich rzeczy przed pójściem do łóżka. Ridcully zapyta pewnie: ach, jesteś buntownikiem, tak; a przeciw czemu się buntujesz, a on wtedy powie… wtedy powie coś wartego zapamiętania. Tak właśnie zrobi!”

Nadredaktor Ridcully ma zresztą kłopot nie tylko z dziekanem. Po jednym z występów słynnej Grupy z Wykrokiem musiał zapłacić całe 27 dolarów, żeby wyciągnąć rozochoconych magów z mamra.

„- Tańczyliście – powtórzył zimno nadredaktor i zawrócił. – To miał być taniec, tak? Zderzanie się z ludźmi? Przerzucanie się nawzajem przez ramię? Kręcenie się w kółko po całej sali? Nawet trolle tak się nie zachowują (nie to, żebym miał coś przeciwko trollom, wspaniali ludzie, wspaniali), a wy jesteście podobno magami. Inni mają patrzeć na was z podziwem, ale nie dlatego, że kręcicie im salta nad głowami”.

W Ankh-Morpork wszyscy mężczyźni pragną nagle mieć gitarę, włosy postawione na sztorc, skórzaną kamizelę, bransolety z mnóstwem ćwieków oraz buty na kocich urnach. Spod szerokich grzybów nowomodnych kobiecych spódnic wystają nagie kończyny, udekorowane białymi skarpetkami. Koncerty Grupy z Wykrokiem przyciągają tłumy, które wrzeszczą i tupią, jakby zaczęła się plaga karaluchów. Niewiasty rzucają na scenę swoje…. hm… podspodnie, a ochroniarze rzucają ze sceny rozentuzjazmowanymi fanami (w tym wykładowcą run współczesnych), co publiczność przyjmuje oklaskami.

„Muzyka budziła chęć, by kopniakami rozbić ściany i wspiąć się do nieba po ognistych stopniach. Chęć, by wyrwać wszystkie przełączniki, wyszarpać wszystkie dźwignie i wetknąć palce do gniazdka elektrycznego wszechświata, żeby zobaczyć, co się stanie. Chęć, by całą swoją sypialnię wymalować na czarno, a ściany okleić plakatami”.

Pierwsza rewolucja szybko rodzi następną: w niewielkim biurze przy alei Blaszanej Pokrywki dwóch krasnoludów odkrywa muzykę rabową.

„- Gort…

– Co?

– Co powiesz na to?

Hammerjug odchrząknął.

Jestem twardy i zły, i jestem twardy i zły, i jestem twardy i zły, i jestem twardy i zły,

I ja razem z kolegami możemy zbliżać się do was w kapeluszach włożonych tyłem do przodu, bardzo groźnie,

Yo!

Na tle tego szaleństwa rozgrywa się inna historia, opowiadająca o pamięci i znaczeniu słowa obowiązek. Jest bowiem „Muzyka duszy” w gruncie rzeczy książką o pamięci: o pragnieniu unieśmiertelnienia własnego życia za pomocą muzyki, ale także o tym, co pomaga ludziom zapomnieć, gdyż pamiętanie o wszystkim to brzemię, które czasem doskwiera nawet Śmierci – i to należy zapamiętać.