„Obdarzenie kogoś zaufaniem może nas zranić… może nas nawet zabić… ale czy nieufanie nikomu zawsze nie kosztuje nas jeszcze więcej?”

W posłowiu do „Infidela” Jeff Lemire, laureat Nagrody Eisnera, narzeka na ewidentną ułomność komiksowego horroru:

„Jestem przekonany, że w komiksie można zrobić praktycznie wszystko, co w filmie lub literaturze, tylko lepiej. Horror jest tu niestety wyjątkiem. Komiks nie dysponuje jednym z podstawowych narzędzi używanych przez kino do budowania efektu grozy… dźwiękiem. To, co najsilniej na mnie oddziałuje podczas oglądania filmu, to atmosfera. A tę najlepiej buduje się muzyką i efektami dźwiękowymi”.

Fakt, że popularność kina grozy eksplodowała dopiero wraz z kinem dźwiękowym, jest znamienny. Jak zauważa Magdalena Kamińska, autorka studium poświęconego kulturowej historii kina grozy, warstwa audialna ma ogromny wpływ na dramaturgię horroru:

„Dziś nadal można wyobrazić sobie niemy melodramat, ale z pewnością nie bezdźwięczny film grozy, pozbawiony nieartykułowanych łkań i krzyków wydawanych przez kolejne scream queens, budzącego atawistyczne poczucie zagrożenia wycia wilków, ciężkich kroków na skrzypiących deskach podłogi, osobliwego tembru głosu szalonych doktorów, niewyraźnej artykulacji potwornych mutantów, rzężenia umierających i torturowanych czy wreszcie niepokojąco egzotycznego akcentu tajemniczych postaci, spośród których niejedna okazała się przybyłym z Europy wampirem”.

(Magdalena Kamińska „Upiór w kamerze. Zarys kulturowej historii kina grozy”)

Twórcy „Infidela” musieli, oczywiście, radzić sobie bez dźwięku, a mimo to udało im się stworzyć naprawdę niepokojącą opowieść. Zostawmy więc to, czego ze zrozumiałych względów nie ma, a zamiast tego skupmy się na tym, co jest. A jest całkiem sporo.

Zacznijmy od tego, że bohaterkami „Infidela” są dwie muzułmanki, mieszkanki współczesnego amerykańskiego miasta. Już pierwsze strony uświadamiają nam, jak trudne i kosztowne emocjonalnie jest to życie: wymaga bezustannego lawirowania między tradycją i niepisanymi zasadami funkcjonowania w nowoczesnej, wielokulturowej aglomeracji. Wycofana Aisha, mieszkająca z mężem i pasierbicą w domu teściowej, stara się łagodzić napięcia, wynikające z różnic kulturowych: wybacza matce męża, gdy ta po raz kolejny proponuje jej pieczoną szynkę („W dzieciństwie to było ulubione danie Toma”) albo przeszkadza w modlitwie. Zupełnie inna jest Medina, jej przyjaciółka, która porzuciła wiarę. Agresywna i wyszczekana, odmienia słowo „rasizm” przez wszystkie przypadki, nie dostrzegając w ogóle, że sama pełna jest uprzedzeń – co akurat jestem w stanie zrozumieć:

„Rasizm to rak, którego nie da się wyleczyć. Jedyne, na co możesz liczyć, to remisja”.

Co ciekawe, Pornsak Pichetshote nie ograniczył się do ukazania tylko jednej strony medalu i za tę empatię chwała niech mu będzie. Dla białych doświadczenia związane z wielokulturowością też bywają trudne. Polityczna poprawność, która ma na celu obniżenie poziomu społecznych uprzedzeń i dyskryminacji danych grup społecznych, czasem skutkuje – paradoksalnie – dyskryminacją właśnie. Jedna z bohaterek nie dostaje pracy w teatrze, ponieważ w obsadzie jest już „za dużo białych ludzi” (nie liczą się więc umiejętności, tylko kolor skóry). Mężczyzna zastanawia się, czy to, że nie umawiał się dotąd z czarnoskórymi kobietami, czyni go rasistą („A gdybym był gejem? Czy jak nie pociągają mnie kobiety, to automatycznie staję się mizoginem?”). Oczywiście, te pojedyncze przykłady nie zmieniają faktu, że od stuleci pokutuje wśród nas przekonanie o supremacji rasy białej, które było – i wciąż jest – źródłem dyskryminacji ludzi o innym kolorze skóry (o czym łatwo można się przekonać, włączając dowolny kanał w telewizji). Warto jednak docenić, że Pichetshote w ogóle nad drugą stroną się pochylił, dzięki czemu kwestia podziałów społecznych w „Infidelu” nie jest kolejnym powielaniem tych podziałów, lecz próbą pokazania, że tak naprawdę wszyscy – bez względu na kolor skóry czy wyznanie – zmagamy się z własnymi uprzedzeniami i lękami, wynikającymi najczęściej z naszej niewiedzy, pogłębianej jeszcze przez wszechobecne stereotypy, które nijak mają się do rzeczywistości (polecam lekturę „Świata równoległego” Tomasza Michniewicza):

„Ludzi nie obchodzi prawda. Ważne jest tylko, jak coś brzmi. Albo jakie stwarza pozory”.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że wielokulturowość, która przeżywa dziś kryzys, jest korzystna dla wszystkich, z czego zdawano sobie sprawę już w starożytności. Ateny były pierwszym globalnym miastem świata, dzięki czemu rozkwitły: Ateńczycy zapożyczyli alfabet od Fenicjan, medycynę i rzeźbę od Egipcjan, matematykę od Babilończyków, a literaturę od Sumerów. Byli otwarci na obce idee, w przeciwieństwie do mieszkańców Sparty. Co dała światu wojownicza Sparta poza jednym słynnym epigramem?

Ale „Infidel” nie samym przesłaniem stoi. W gruncie rzeczy jest to bowiem rasowy horror o nawiedzonym domu – tym właśnie, który zamieszkują nasze przyjaciółki – i, z dźwiękiem czy bez, ta historia naprawdę straszy. Jest świetnie poprowadzona, kapitalnie narysowana i autentycznie wciągająca. Zwłaszcza potwory robią wrażenie: groteskowo wykrzywione twarze wyglądające ze ścian, szponiaste ręce wyciągające się w kierunku bohaterów, usta porozciągane w niemym (z konieczności) krzyku, zdeformowane ciała rozpływające się w obrzydliwą breję z nadprogramową liczbą hiperrealistycznych gałek ocznych, przerażające monstra przycupnięte na plecach mieszkańców niczym gargulce na gzymsie, karmiące się negatywnymi emocjami, potęgujące rozmaite fobie i uprzedzenia… To po prostu trzeba zobaczyć. Polecam z przyjemnością – i z lekko zjeżonym włosem…