Tym razem Terry Pratchett funduje nam wycieczkę w pseudostarożytność.

Lepiej zapnijcie pasy.

Pomiędzy Tsortem a Efebem leży maleńkie królestwo Djelibeybi, które w porze wylewu niemal całkowicie znika pod wodą. Niegdyś było wielkie i potężne, lecz po wspaniałych czasach pozostał tylko „rujnująco kosztowny pałac” oraz – oczywiście – wszechobecne piramidy, doprowadzające kraj do bankructwa. Król Teppicymon XXVII szczerze ich nienawidzi, jednakże w swoim własnym kraju niewiele ma do powiedzenia: faraon w Djelibeybi pełni funkcję dekoracyjną, zaś prawdziwa władza znajduje się w rękach kapłanów (doskonale przedstawił tę zależność Bolesław Prus w „Faraonie”).

Gdy król Teppicymon XXVII po krótkim locie z murów pałacu kończy swój żywot, z odległego i postępowego Ankh–Morpork przybywa jego syn Teppic, który pobierał tam nauki w prestiżowej szkole skrytobójców, gwarantującej najlepsze ogólne wykształcenie na świecie. Młody książę szybko odkrywa, że we własnym państwie będzie tylko marionetką w rękach potężnego kapłana Diosa. Dostrzega również, jak bezsensowne i durnowate są pielęgnowane w jego kraju rozbudowane ceremonie i rytuały. Mimo wątpliwości ulega wpływom Diosa i – chcąc być dobrym synem – postanawia wybudować swemu ojcu najwspanialszą z piramid. Duch króla Teppicymona, który zdążył już się przyjrzeć, jak jego ciało wypychają słomą, jest daleki od entuzjazmu:

„ – Zbudujemy ci wspaniałą piramidę, ojcze. Spodoba ci się w niej. Ludzie będą się o ciebie troszczyć i w ogóle. – Szukając wsparcia, Teppic zerknął na Diosa. – Będzie zadowolony, prawda?

– Nie chcę piramidy! – wrzasnął król. – Jest cała ciekawa wieczność, której jeszcze nie widziałem! Zakazuję ci zamykać mnie w piramidzie!

– Mówi, że tak być powinno i że jesteś dobrym synem.”

Młody Teppic, umiejętnie manipulowany przez doświadczonego budowniczego piramid, daje się namówić na przekraczający jego możliwości finansowe luksusowy model „Memphis” : dwa razy większy niż normalnie, z marmurowym licowaniem, labiryntami, licznymi pułapkami i z dopasowanym skarbcem w komplecie. Najwyższy kapłan Dios życzy sobie, aby piramida była gotowa za trzy miesiące i staje się to przyczyną późniejszych problemów królestwa. Właściciel Ptacluspa i Spółki, Nekropolitalnych Budowniczych dla Dynastii, ma bowiem dwójkę piekielnie inteligentnych bliźniaczych synów, którzy, chcąc dotrzymać terminu, dokonują kwantowego skoku w piramidologii.

„Dwaj bracia zostali sami. Patrzyli na siebie gniewnie. Wreszcie odezwał się II a.

– A co to właściwie znaczy „kwantowy”? – zapytał.

II b wzruszył ramionami.

– To znaczy, że dodajesz jeszcze jedno zero.”

Po “dodaniu jeszcze jednego zera” na budowie zaczyna dochodzić do przeróżnych anomalii czasowych: Ptaclusp wykorzystuje pętle czasu, by powielać robotników (przy czym niektórzy z nich powielają się sami, nieoficjalnie, żeby móc siedzieć w domu i posyłać siebie do pracy). Ptacluspowi II a miesza się przestrzeń i czas, przez co robi się płaski z każdej strony i dryfuje w bok (kojarzycie egipskie malowidła?).

„ – Pomóż mi zwinąć brata. Jesteś pewien, że nie zrobimy mu krzywdy?

– Jeśli zrobimy to ostrożnie, to nie poruszy się w czasie, to znaczy dla nas w poprzek. Czyli czas dla niego nie płynie, więc nic nie może mu się stać.

Ptaclusp wspominał dawne czasy, kiedy budowanie piramid polegało na zwyczajnym układaniu jednego bloku na drugim, i trzeba było tylko pamiętać, żeby na wierzch kłaść mniej niż pod spód. A teraz oznaczało złożenie w kant jednego z synów.”

Wielka Piramida nie spełnia starożytnych przepisów BHP: jest po prostu za wielka i kumuluje czas, aż skwierczy. Nie jestem dobra w fizyce kwantowej, dlatego nie wytłumaczę wam, w jaki sposób pod wpływem gigantycznej piramidy całe królestwo znika w małej szczelinie. Aby je ratować, Teppic wyrusza do Efebu, kraju „mokracji” i genialnych filozofów. Pojedzie tam na grzbiecie najciekawszego bohatera „Piramid”: wielbłąda o imieniu Ty Draniu, który jest najwybitniejszym matematykiem Świata Dysku – chociaż nikt się tego nawet nie domyśla.

„Ty Draniu splunął. Z dwudziestu stóp strącił muchę i przykleił ją do ściany.

– Zadziwiające, że mu się udało – mruknął Teppic. – Pewnie zwierzęcy instynkt.

Ty Draniu spojrzał na niego z wyższością spod rzęs nadających się do zamiatania pustyni.

…Niech z=ei0, myślał, żujżujżuj, Niech dz = ie[i0]d0 = izd0 albo d0 = dz/iz…”

Josh Kirby, Discworld

W „Piramidach” Terry Pratchett rozprawia się ze starożytnymi systemami religijnymi i ustrojami politycznymi, kpi z greckich filozofów, matematyków i wojskowych, ze starożytnych budowniczych i architektów, ale także ze współczesnych stereotypów, które składają się na naszą „wiedzę” o tym okresie:

„Ktoś właśnie rozpalał stos w latarni morskiej. Latarnia, jako jeden z Więcej Niż Siedmiu Cudów Świata, została wzniesiona według planów Ptagonala, wykorzystującego Złoty Podział i Pięć Zasad Estetyki. Niestety, zbudowano ją w niewłaściwym miejscu, gdyż postawiona we właściwym psułaby panoramę portu. Jednak marynarze powszechnie się zgadzali, że to przepiękna latarnia i miło jest na nią popatrzeć, czekając, aż ściągną statek ze skał.”

To jednak nie wszystko: po nosie dostają także Sfinks (ups…), starożytna tradycja słynnych Ostatnich Słów („Powiedz Efebowi: Co was zatrzymało?”) i unieśmiertelniony w literaturze taktyczny manewr z koniem trojańskim:

„Po zmroku z obu stron dobiegły odgłosy zaawansowanych prac ciesielskich.

Mówi się, że generałowie zawsze są gotowi jeszcze raz stoczyć ostatnią wojnę. Minęły tysiące lat od ostatniej wojny Tsortu z Efebem, ale generałowie mają dobrą pamięć i tym razem byli przygotowani.

Po obu stronach granicy nabierały kształtu drewniane konie.”

„Piramidy” to faktycznie najlepsza książka Pratchetta od czasu poprzedniej:  prawdziwy popis wyrafinowanego, podszytego ironią humoru i największa do tej pory kumulacja przekomicznych scen. Polecam z przyjemnością.