Zakochałam się w tych zwariowanych dziewuchach.

Komiks „Rat Queens. Magią i maskarą” zaczyna się od rozpierduchy w barze – nie pierwszej i raczej nie ostatniej. Sawyer, kapitan straży i największe ciacho w mieście, urządza zebranie dla członków drużyn przygodowców, by przekazać im ultimatum burmistrza: albo wykonają zlecone im zadania, albo na dobre wylecą z Palisady. Burmistrz nie oczekuje wiele: ot, zależy mu na pozbyciu się goblinów z jaskini za miastem (Królowe Szczurów), zlikwidowaniu obozu bandytów (Brzoskwinki), uporaniu się z niespokojnymi umarlakami na cmentarzu (Czterech Dave`ów), załatwieniu jednorękiego ogra (Bractwo Kucyków) i wyczyszczeniu wychodków w koszarach (Obsydianowy Mrok). Dla każdego fana fantasy i gier RPG brzmi to jak najpiękniejsza muzyka – może poza wychodkami.

Podczas wykonywania zleceń członkowie drużyn odkrywają, że ktoś zastawił na nich perfidne pułapki. Ktoś bardzo zdeterminowany, by pozbyć się ich nie tylko z miasta, ale też z tego padołu łez. Zdziesiątkowani przygodowcy z pewnością nie puszczą tego płazem.

Siłą komiksu „Rat Queens” są postacie: pełnokrwiste, żywe, charakterne. Królowe Szczurów to cztery nieskrępowane konwenansami awanturniczki, które wiedzą, jak zabijać i jak się bawić. Bezwzględne i brutalne na polu bitwy, wyzwolone seksualnie w alkowie, dalekie od puryzmu językowego, przeklinają, chleją, odurzają się i mają gdzieś opinie innych. Prawda jest taka, że skrycie im tego zazdrościmy. Rozmiłowane w przyjemnościach życia biorą wszystko, na co przyjdzie im ochota – bez skrupułów, bez wahania, bez pytań, czy aby wypada. Wojowniczka Violet to wyzwolona krasnoludka: wyrzuciła tradycję za drzwi i zgoliła brodę. Hannah, elfia czarodziejka w stylu rockabilly, jest gwałtowna i porywcza: jakby tego było mało, ma naprawdę niewyparzoną gębę (aż trudno uwierzyć, że była na studiach, chociaż czas przeszły może mieć tu kluczowe znaczenie). Słodka Betty, „najbardziej uroczy malusiek na świecie”, kocha alkohol i kobiety. Dee to „zreformowana akolitka chłepcącej krew, wielbiącej kałamarnicowatość sekty N`Rygotha”, chodzący postrach wszelkich anorektyczek.

Typową i mało oryginalną fabułę (potwory, macki, dużo szlachtowania) przedstawiono w komiksie w oryginalny, humorystyczny sposób, przy czym humor nader często jest tu wisielczy. Spore wrażenie wywiera też na czytelniku soczysty, dosadny język – zwłaszcza gdy rynsztokowe bluzgi wypływają z ust atrakcyjnych kobiet. Niczego wam tym razem nie zacytuję. Uwierzcie mi na słowo: to się nie nadaje do cytowania.

Zachwycające są rysunki: z przyjemnością obserwowałam zmieniającą się mimikę bohaterek. Gobliny i inne maszkarony wypadły naprawdę satysfakcjonująco, a Sawyer rzeczywiście mógłby zawrócić w głowie (jest na czym oko zawiesić). Jeśli chodzi o tytułowe Rat Queens, tak wyglądałyby prawdziwe kobiety z krwi i kości, gdyby pozbawić je trójkątnych uszu i innych dodatków z rekwizytorni fantasy rodem. Wszystko mają na swoim miejscu, a w wielu miejscach mają tego za dużo. Kompleksy to wyraz, który nie istnieje w ich słowniku.

Wydawnictwo Non Stop Comics zaczyna być dla mnie gwarantem doskonałej czytelniczej rozrywki: po rewelacyjnym „Odrodzeniu” i zachwycającym „Oblivion Song” kolejna pozycja z oferty mogła obniżyć wyśrubowany poziom – ale tego nie czyni. „Rat Queens” to zwariowany, pełen przygód, krwawych bijatyk i wisielczego humoru komiks. Intensywny, zakręcony, nieprzyzwoity i cudownie narysowany. Z miejsca kupiłam drugi tom.