„Wampiry w literaturze. Wielka mi rzecz, powiecie. Czytaliśmy „Draculę”. I Anne Rice. No i świetnie. Każdy zasługuje na to, aby porządnie najeść się strachu”.

(Thomas C. Foster „Czytaj jak profesor”)

W porównaniu z serią „Nekroskop” Briana Lumleya twórczość Anne Rice jest jak bajki dla dzieci. W dodatku każdy z kolejnych tomów „Nekroskopa” jest brutalniejszy i – trzeba szczerze przyznać – bardziej pokręcony. Czwarty z kolei, „Mowę umarłych”, wciąż czyta się znakomicie (pomijając koszmarne streszczenie poprzednich części, zamieszczone na początku książki).

Choć świat wampirów, wykreowany przez Lumleya, należy do oryginalniejszych i ciekawszych, główną zaletą serii jest dla mnie umiejętne połączenie horroru z powieścią szpiegowską. Dzięki temu zabiegowi lektura kolejnych tomów nie nuży, bowiem każdy przynosi nowe wyzwanie dla brytyjskiego wywiadu paranormalnego. Inna sprawa, że niemal zawsze wiąże się to z tymi przeklętymi pijawkami…

W czwartym tomie rolę antagonisty pełni „nieumarły i nieumierający patron plemienia Zirrów” baron Janosz Ferenczy, któremu udaje się powrócić na ten świat w ciele nieszczęsnego George`a Vulpego. Przebiegły wampir bardzo szybko rozkminia mechanizmy, rządzące współczesnym światem: im większe pieniądze, tym większa władza, zapewniająca nietykalność. Ferenczy skupia się więc na ich gromadzeniu. Jako Janni Lazarides, rzekomy archeolog i poszukiwacz skarbów, wydobywa bogactwa, które skrzętnie poukrywał w swoim poprzednim, nienaturalnie długim życiu. Nie stroni też od brudnej forsy: to właśnie handel narkotykami sprawia, że na jego trop wpadają brytyjscy agenci, co nie kończy się dla nich dobrze. Jedynie Harry Keogh ma wyobrażenie o tym, z jaką potęgą przyszło im się zmierzyć i jedynie on mógłby przed tą potęgą ochronić pozostałych – i uratować świat, oczywiście. Mógłby, gdyby nie został pozbawiony mocy przez własnego zwampiryzowanego syna, który w ten sposób chciał sobie zapewnić ochronę przed ojcem. Harry, jedyne światło zmarłych w mroku śmierci, nie może już używać mowy umarłych, a jego matematyczna wiedza przepadła: z liczbami radzi sobie gorzej nawet niż ja. Pozbawiony swych nadludzkich talentów musi podróżować jak zwykli zjadacze chleba i szukać sojuszników także pośród wrogów. Pomoc Feathora Ferenczego będzie Harry`ego kosztowała bardzo wiele, co czytelnik uświadamia sobie wcześniej niż sam Keogh, podobno specjalista od wampirów…

W „Mowie umarłych” Lumley podejmuje wątek, któremu Dan Simmons podporządkował całą swoją książkę o wampirach („Dzieci nocy”). Chodzi o skutki bezwzględnej polityki dyktatora Rumunii. Nicolae Ceausescu nie tylko zrujnował własny kraj ekonomicznie, on go także fizycznie oszpecił:

„Rumuński krajobraz był monotonny. Nawet na przełomie wiosny i lata nie widziało się tu wiele zieleni. Pełno brązu i szarości: sterty piachu i cementu, tanich pustaków i cegieł. (…) Groteskowe, nieludzkie mechanizmy rolno-przemysłowej polityki Causescu: oszczędności czynione metodą stłaczania jak największej ilości ludzi pod jednym dachem. Żegnajcie autonomio wieśniacza, wiejskie życie i wy, malownicze osady. Witajcie brzydkie, przysadziste bloki. I lejce politycznego nadzoru ściągane coraz ciaśniej”.

„Mowa umarłych” nie odbiega poziomem od poprzednich części. To wciąż doskonałe czytadło z szybką, pełną zaskakujących (i nieprawdopodobnych) zwrotów akcją, koncentrującą się na pracy specjalnych wywiadów i ubarwioną odjechanymi pomysłami związanymi z kontinuum Möbiusa oraz obecnością wampirów, które Lestata pożarłyby jednym kłapnięciem przerażającej paszczy. Jeśli czytaliście wyłącznie Anne Rice, to o wampirach jeszcze nic nie wiecie.