Smutna i piękna historia z wojną w tle, pełna cudów natury i ludzkich zbrodni. Zasłużony Pulitzer w 2015 roku.

Oryginalność powieści Anthony`ego Doerra polega na ukazaniu drugiej wojny światowej ze szczególnej perspektywy i w szczególny sposób. Nielinearna narracja wykorzystuje retrospekcje, a wydarzenia z przeszłości i teraźniejszości zestawiane są ze starannym namysłem jak elementy układanki. Nic tu nie jest przypadkowe, a wszystko obliczone na wywołanie maksymalnych emocji – i to się autorowi udaje, sądząc po liczbie czytelników, których lektura poruszyła, chwyciła za serce lub wytrąciła z emocjonalnej równowagi.

Na początek mamy więc ulotki, spadające na okupowane miasto niczym ogromne płatki śniegu („… opuśćcie… schrońcie się…”), zapowiadające te 480 bomb, które za chwilę zrównają z ziemią ufortyfikowane miasto Saint-Malo, ostatni niemiecki punkt oporu na wybrzeżu Brytanii. Zaraz potem pojawia się niewidoma szesnastoletnia dziewczyna, krucha i bezbronna niczym ptak uwięziony na piątym piętrze kamienicy w bombardowanym mieście. Dziewczyna przesuwa palcami po dokładnym modelu Saint-Malo z miniaturowymi replikami setek domów, sklepów i hoteli, próbując rozpoznać zagrożenie na podstawie docierających do niej dźwięków. W nienaturalnej ciszy opuszczonego miasta słyszy szum nadlatujących bombowców, plusk wody u podnóża murów obronnych i szelest ulotek, których nie jest w stanie przeczytać.

Właśnie poznaliście Marie-Laure.

Pięć ulic dalej, w piwnicy Domu Pszczół kuli się osiemnastoletni Werner, niemiecki szeregowiec, specjalista od radia. Jakie drogi zaprowadziły go do tego miasta, tak daleko od domu? Jakie nici połączyły z nieznajomą dziewczyną z kamienicy numer cztery?

Światy Marie-Laure i Wernera różnią się między sobą tak jak różnią się między sobą Mordor i Rivendell. Dziewczynka, która błyskawicznie traci wzrok, spędza czas w paryskim Muzeum Historii Naturalnej, gdzie pracuje jej ojciec. Obraca się w towarzystwie statecznych profesorów, którzy opowiadają jej o cudach natury. Marie-Laure poznaje dotykiem różne przedmioty – trąbiki, skrzydelniki z Polinezji, wnętrze muszli przegrzebka – i uczy się je kochać. Jej świat to świat ludzi pielęgnujących wiedzę, reprezentujących lepszą połowę ludzkości. Tymczasem Werner i jego młodsza siostra Jutta wegetują w pełnym kaszlu chorych dzieci domu dziecka, w ponurym i brzydkim ośrodku górniczym, gdzie „bezlistne drzewa stojące na szczytach hałd żużlu przywodzą na myśl szkielety rąk”. Dociekliwy chłopiec, zafascynowany nauką i techniką, skazany jest na pracę w kopalni. Gdy trafia mu się szansa na odmianę losu, wykorzystuje ją pomimo sprzeciwu siostry i w ten sposób historia wciąga go w swoje tryby. „Marzyciel o białych włosach wyciągnięty z sadzy” zostaje uczniem Narodowo-Politycznego Zakładu Wychowawczego, który przekształca niemiecką młodzież w nieczułe maszyny do zabijania.

„- Wiem, że jesteś wściekła…

– Staniesz się taki sam jak Hans i Herribert.

– Nie.

– Tak, jeśli spędzisz trochę czasu z podobnymi chłopcami.

– Więc chcesz, żebym został? Zaczął pracować w kopalni? (…)

– Wiesz, czego kiedyś słuchałam? Przez radio. Nim zniszczyłeś odbiornik.

– Cicho, Jutto, proszę!

– Audycji z Paryża. Mówią zupełnie co innego niż Deutschlandsender. Że jesteśmy potworami. Że popełniamy zbrodnie wojenne. Wiesz, co to znaczy?

– Proszę, Jutto!

– Czy należy coś robić tylko dlatego, że wszyscy inni to robią?”

W powieści Doerra przepiękne opisy muzeum kontrastują ze sposobem, w jaki dziedzictwo ludzkości traktują naziści. Z jednej strony mamy dysponujących olbrzymią wiedzą pracowników muzeum, którzy z poświęceniem życia chronią zbiory, z drugiej przypominających armię orków bezmyślnych nazistów, którzy niczym barbarzyńcy plądrują świątynie nauki i sztuki, metodycznie niszcząc lub zagrabiając dla siebie każde piękno, jakby całą ziemię chcieli zamienić w posępny, czarny od sadzy i dymu Mordor.

„Marie-Laure waha się nad otwartą klapą; czuje woń pożarów szalejących na zewnątrz i wilgotny, skrajnie różny zapach bijący z dna piwnicy. Dym: stryjeczny dziadek mówi, że są to molekuły zawieszone w powietrzu, miliardy molekuł węgla płynące z wiatrem. Części salonów, kawiarni, drzew. Ludzi”.

Ogromnie poruszający jest obraz niewidomej, wrażliwej dziewczyny, która zostaje sama w środku tej najbrutalniejszej z wojen, na ruinach znanego jej świata. Marie-Laure jest symbolem wszystkiego tego, co w ludziach najlepsze, i kiedy spada na nią deszcz śmiercionośnych bomb, modlimy się, by zdołała przetrwać i ponieść dalej swoje wewnętrzne światło – pomimo wszystkich okropności, których była świadkiem.

„- Tato. Tato, tato, tato… – powtarza.

Ma wrażenie, że jej głos oddzielił się od ciała: słowa brzmią melancholijnie, wydają się docierać z wielkiej odległości. Przychodzi jej do głowy, że ziemię pod Saint-Malo wiązały korzenie olbrzymiego drzewa rosnącego w środku miasta, na placu, gdzie nikt nigdy jej nie zaprowadził, po czym ogromne drzewo zostało wyrwane ręką Boga, a wraz z nim granit – bryły i odłamki głazów unoszą się wraz z pniem i kępą grubych korzeni. Czy doktor Geffard nie opisałby tego jako deszczu głazów oderwanych od korzeni drzewa odwróconego do góry nogami? Walą się mury obronne, znikają ulice, ogromne domy przewracają się jak zabawki”.

O nagrodzonej Pulitzerem powieści Doerra napisano już wiele słów, żadne jednak nie oddadzą w pełni wszystkich emocji, które towarzyszą jej lekturze. „Światło, którego nie widać” to książka, którą trzeba przeżyć – i każdy powinien zrobić to sam.