„Nasze dni i tak są policzone, nie? No więc lubię myśleć, że to ja trzymam liczydło. Chociaż jednym palcem”.

Eks-Anioł, młoda matka, noworodek i trzy „sfinksy” niczym Trzej Królowie. A do tego zrujnowany świat, po którym szlajają się potwory z Cienia, zombiaki i niosący zagładę Wysłannicy. Czy może być gorzej?

„– Dziecko jest głodne – wyrzucił w końcu z siebie Melekesz. – Trzeba je nakarmić. Dziewczyna sobie nie radzi, więc…

Odwróciłem do niego głowę. Powoli. Jak wieżę czołgu z armatą osiemdziesiąt osiem milimetrów. Wyobraziłem sobie, że strzelam mu w ten durny, brodaty pysk, a on rozlatuje się na tysiąc sto kawałków.

Pomogło, przynajmniej na chwilę.

– Więc co? Mam ją w tym wyręczyć? Może poproś swojego cycatego kolegę. Na pewno będzie zachwycony, że ktoś docenia jego transgenderyczne zapędy”.

Jeden tetramorf odkrywa właśnie swoją tożsamość płciową – zgodnie ze współczesną modą, z której Gołkowski zresztą robi sobie jaja („– Wypraszam sobie! – zapiał falsetem babochłop. – Nie życzę sobie, żebyś tak nonszalancko traktował sprawę mojej płci! Dlaczego akurat „mędrców”, a nie „mędrczynie” albo „wiedźmy”?”). Najlepsze jednak jest to, że Maryam powiła… dziewczynkę. Czy kobieta może być Mesjaszem? Przepraszam, Mesjaszką? A może czas jeszcze nie nastał (znowu)?

Azrael wciąż jest „nieprzystosowanym do rzeczywistości pajacem”, ale bardziej świadomym samego siebie: nie działa już jak bezduszny automat i gorliwie, choć nieudolnie, opiekuje się Maryam, w przeciwieństwie do sfinksów, które poszły sobie bez słowa, gdy tylko uznały, że córka dziewczyny nie jest dzieckiem z przepowiedni. Do „drużyny” przyłącza się natomiast Teodlef, chodzący trup i pan na zamku (po tym, jak Ezekiel zaciukał jego tatusia). Wkrótce jednak ekipa się rozpada: najpierw znika przejęty swoją nową misją Azrael, a potem Ezekiel zostawia Maryam pod opieką Teodlefa i wyrusza do Rewersu, by zaciągnąć się w szeregi… Armii Ciemności. Podrasowany piekielnym turbodoładowaniem staje do walki z siłami Blasku, lecz tym razem nie jest sam: pokrzepieni narodzinami „Syna” ludzie zaczynają stawiać Wysłannikom regularny opór.

„Szedłem przez ten świat, który niby znałem tak dobrze – ale patrzyłem na niego zupełnie innymi oczami. Wszędzie, gdziekolwiek się teraz obróciłem, widać było ślady zbrodni dokonywanych w imię Dobra i Szczęścia na ludziach, których jedyną życiową ambicję stanowiło, żeby sobie po prostu żyć. Nie pchać się w odwieczne konflikty, nie urządzać krucjat w imię niczego większego”.

Przed nami epicka bitwa Dobra ze Złem (ech, cóż to była za bitwa! czapki z głów!), wielkie emocje i zachwycające sceny. Od trzeciej części „Komornika” ciężko się oderwać. Świetny pomysł, wartka akcja, fenomenalnie nakreślone lokacje, które rozpoznajemy dzięki charakterystycznym cechom, wspaniale wykreowane postacie, żywy, mięsisty język, a do tego mnóstwo smaczków – palce lizać i obgryzać. Komornik wertujący… „Komornika”? Nie takie rzeczy są w tym świecie możliwe.

„Niech mi ktoś potrzyma piwo, a potem patrzcie uważnie”.