Dwudziesta siódma część cyklu Świat Dysku i siódma część podcyklu o przygodach tchórzliwego maga Rincewinda jest krótka, ale smakuje wybornie.

„Miejsce, w którym toczy się akcja tej opowieści, jest światem spoczywającym na grzbietach czterech słoni, stojących na skorupie gigantycznego żółwia. Na tym polega zasadnicza zaleta kosmosu. Jest dostatecznie wielki, żeby pomieścić w sobie praktycznie wszystko. I w końcu zwykle rzeczywiście mieści”.

Jak powinien umierać prawdziwy bohater? Prawdziwy bohater na pewno nie powinien umierać pod pierzyną. Śmierć Starego Vincenta, który zadławił się ogórkiem, mocno wstrząsnęła Srebrną Ordą. Bohater nie powinien odchodzić miękki i gruby, jedząc wystawne kolacje, ale cywilizacja wysysa z człowieka całe życie. Członkowie Srebrnej Ordy (Cohen Barbarzyńca, Mały Willie, Truckle Nieuprzejmy, Caleb Rozpruwacz i przygłuchy Hamish na wózku inwalidzkim) to starcy co do jednego, ale z tego świata zamierzają odejść z przytupem, dlatego wybierają się do siedziby bogów, by oddać im skradziony przez Mazdę ogień (w formie pięćdziesięciofuntowej beczułki agatejskiej piorunowej gliny). Towarzyszy im porwany z Ankh-Morpork minstrel, który ma „po wszystkim” napisać sagę.

Problem w tym, że po wielkim łubudu na szczycie Cori Celesti, góry będącej osią magicznego pola Świata Dysku, cała podtrzymujaąca ten świat magia wyparuje i sagi nie będzie już miał kto posłuchać. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę lord Vetinari, Patrycjusz Ankh-Morpork, który pomimo humanistycznego wykształcenia posiada umysł mechanika.

„- Spróbuję zrekapitulować, panie i panowie — rzekł, gdy ucichł gwar. — Według informacji od władz Hunghung, stolicy Imperium Agatejskiego, cesarz Dżyngis Cohen, wcześniej znany światu jako Cohen Barbarzyńca, jest obecnie w drodze do siedziby bogów, wraz z urządzeniem o znacznej mocy niszczącej oraz z zamiarem, wedle jego własnych słów, zwrócenia tego, co zostało ukradzione.

— A co to nas obchodzi? — zdziwił się pan Boggis, szef Gildii Złodziei. — Przecież to nie nasz cesarz.

— Jak się zdaje, agatejski rząd uważa, że jesteśmy w stanie dokonać wszystkiego — wyjaśnił Patrycjusz. — Mamy podejście typu: Hej ho, hej łups, do roboty, załatwione.

— Czego dokonać?

— W tym przypadku: ocalić świat.

— Ale musielibyśmy ocalić go dla wszystkich, zgadza się? — upewnił się Boggis. — Nawet dla cudzoziemców?”

Dzięki genialnemu Myślakowi Stibbonsowi, kierownikowi wydziału niewskazanych zastosowań magii z Niewidocznego Uniwersytetu, i jeszcze bardziej genialnemu Leonardowi z Quirmu, którego Vetinari dla bezpieczeństwa ludzkości trzyma w zamknięciu („Ten człowiek był tak odruchowo sprytny, że malował obrazy, które nie tylko śledziły patrzącego wzrokiem po pokoju, ale szły za nim do domu i robiły pranie”) rodzi się pomysł wysłania specjalnej misji, mającej dotrzeć do Dunmanifestin, siedziby bogów na szczycie Cori Celesti, przed Srebrną Ordą – czyli bardzo szybką i bardzo niekonwencjonalną drogą. Załoga pierwszego latającego statku, który ma opuścić Dysk, składa się zaledwie z trzech osób: Leonarda (konstruktora), kapitana Marchewy Żelaznywładssona ze straży miejskiej, który zgłosił się na ochotnika („Co? Aha. Tak. Dobry chłopak. Gorliwy. Ma miecz”) oraz z Rincewinda, nieopłaconego profesora okrutnej i niezwykłej geografii, który stanowczo – i nieskutecznie – nie zgłosił się na ochotnika („On zawsze wraca cało z najróżniejszych… ”). Już w kosmosie (gdzie nikt nie usłyszy twojego krzyku 😉 ) załoga „Latawca” odkrywa, że zabrała ze sobą pasażera na gapę („Ankh-Morpork, mamy orangutana…”), a następnie zmuszona jest do lądowania na księżycu:

„— Pozwoliłem sobie poprosić Rincewinda, żeby zrobił obrazek, jak wbijam w grunt flagę Ankh-Morpork i obejmuję księżyc we władanie w imieniu wszystkich narodów Dysku, wasza wysokość — mówił dalej Marchewa.

— Bardzo… patriotyczne — mruknął Patrycjusz. — Może nawet kiedyś je zawiadomię.

– Niestety, nie mogę tego pokazać przez omniskop, ponieważ wkrótce potem coś zjadło flagę. Tutaj… nie wszystko jest takie, jak się spodziewaliśmy”.

Cieniutki „Ostatni bohater” jest kopalnią aluzji i odniesień („Zagraj to jeszcze raz — poprosił Złowrogi Harry”), a jego lekturze towarzyszą nieustające salwy śmiechu. Bawi Śmierć, który próbuje wykonać eksperyment myślowy zwany kotem Schrödingera („MARNIE WYGLĄDAŁYBY SPRAWY, ALBERCIE, GDYBYM NIE WIEDZIAŁ, CZY COŚ JEST ŻYWE, CZY MARTWE, DOPÓKI BYM NIE POSZEDŁ DO TEGO I NIE POPATRZYŁ”), bawi pierwszy lot w kosmos, bawią wreszcie członkowie Srebrnej Ordy, odniesienia do greckiej mitologii czy karykaturalnie wyolbrzymiony dyskowy politeizm („Pojawiały się też bóstwa całkiem nowe, jak Aniger, bogini rozgniecionych zwierząt. Kto by przypuszczał, że lepsze gościńce i szybsze powozy do tego doprowadzą? Ale bogowie rośli, kiedy wzywano ich w potrzebie, a dostatecznie wiele duszyczek krzyknęło: O bogowie, co ja rozjechałem?”). „Ostatni bohater” to kwintesencja Świata Dysku. Przeczytajcie koniecznie.