Z siódmego, najlepszego jak dotąd tomu „Akt Dresdena”, dowiemy się, co mag-detektyw poczytuje do poduszki. Poza tym Jim Butcher zafunduje nam przejażdżkę… dinozaurem.

„Jest jeszcze jedna rzecz, której na pewno nie wiedzieliście o tyranozaurach: słabo wyrabiają na zakrętach”.

Życie maga nie jest łatwe. Owszem, żyje pięć razy dłużej, wszelkie rany goją się na nim jak na psie, po złamaniach nie pozostaje nawet ślad, a sprzątanie odwalają za niego elfy, jednak nie ma nic za darmo: mniej więcej raz na rok trzeba ratować świat, co wiąże się z nieustannymi atakami, demolowaniem mieszkania i samochodu oraz walką o zachowanie życia i duszy. Minusem tej profesji jest też konieczność obywania się bez cudownych wynalazków techniki, takich jak telefon czy gorący prysznic (magia źle wpływa na urządzenia). Prawdziwe problemy zaczynają się jednak wtedy, gdy w życiu maga pojawiają się bliskie osoby, którym łatwo można zagrozić.

Rok po wydarzeniach z poprzedniej części Harry Dresden po raz pierwszy ma coś na kształt rodziny: przyrodni brat Thomas nadal z nim mieszka, a do kota Mistera dołączył pies Myszek, który z futrzastej kulki zmienił się w futrzastego olbrzyma. Wyjazd Karrin Murphy i Kincaida na wspólny urlop sprawia, że chicagowski mag nagle zaczyna dostrzegać urodę koleżanki („Miała śliczną buzię i bardzo niebieskie oczy”). Tę właśnie słabość wykorzystuje wampirzyca Mavra, szantażując Dresdena zdjęciami Karrin zrobionymi podczas ich ostatniej wspólnej akcji (tej, podczas której w samych majtkach zabijała renfieldy – patrz: „Krwawe rytuały”). Jeśli Harry nie wykonana zlecenia wampirzycy, Murphy będzie skończona. W zamian za nieujawnianie kompromitujących zdjęć Mavra żąda dostarczenia jej Słowa Kemmlera. Problem w tym, że mają na nie chrapkę również potężni nekromanci, uczniowie tegoż Kemmlera, od których dosłownie zaroiło się w okolicy. A do Halloween już tylko trzy dni…

W „Martwym rewirze” Butcher kapitalnie rozwija pojawiającą się sporadycznie w poprzednich tomach drugoplanową postać koronera Waldo Buttersa. Uratowany przed zombiakami tchórzliwy wielbiciel polki przeistacza się stopniowo z nieprzytomnej ze strachu ofiary w dzielnego, choć wciąż nieprzytomnego ze strachu pomocnika („Polka nigdy nie umrze!”).

„Przymaszerował do nas Butters, blady, ale dzielnie łomoczący w bęben.

– Dobra – powiedział – jestem gotowy. Zróbmy to.

– Ty nie, Butters – odparłem. – Sue musi tylko słyszeć bicie bębna, a będzie je słyszała równie dobrze, kiedy zostaniesz tutaj, zamiast siedzieć na jej grzbiecie.

– Ale…

– Nie będę mógł cię chronić. Poza tym nie chcę zostawiać rannych bez opieki. Zostań tu i wal w bęben.

– Ale ja chcę jechać z tobą. Chcę pomóc. Nie boję się… – z wysiłkiem przełknął ślinę – …umrzeć w walce u twojego boku.

– Spójrz na to z innej strony: jeśli się nam nie uda, i tak zginiesz.

Zamurowało go.

– Super… – wykrztusił po chwili. – Od razu mi lepiej”.

W siódmym tomie cyklu pojawi się słynny Dziki Gon oraz jeszcze słynniejsi Pradawni (wiekowa rasa demonów lub bogów, którzy niegdyś władali krainą śmiertelnych). Do Instytutu Medycyny Sądowej, gdzie pracuje Butters, trafia trup, który nazywa się Eduardo Mendoza („Uczestniczył w czołowym zderzeniu z buickiem na autostradzie. Pieszo”), a Harry Dresden, posiadający w swych zbiorach zaczytany egzemplarz „Hobbita”, rzuca „tolkienowski żart”:

„Wyjrzałem na ulicę.

Przed sklepem stały dwie postaci, ubrane niemal identycznie: długie czarne szaty, długie czarne płaszcze, obszerne czarne peleryny, wielgachne czarne kaptury skutecznie skrywające twarz. Jedna była wyższa, druga niższa, ale poza tym się nie różniły. Stały na chodniku i czekały.

– Mówiłem im w zeszłym tygodniu, że nie chcę kupić pierścienia”.

Pierwsze skrzypce w „Martwym rewirze” grają jednak nekromanci i zombiaki. Truposze u Butchera nie wloką się noga za nogą, lecz gnają sprintem, spokojnie dotrzymując kroku rozpędzonemu Niebieskiemu Chrabąszczowi:

„- Skoro to były zombie, to dlaczego nie interesowały ich mózgi? – Butters wyciągnął przed siebie obie sztywno wyprostowane ręce, przewrócił oczami i jęknął: – Móóóózgiiiii.

Prychnąłem. Butters uśmiechnął się półgębkiem w odpowiedzi.

– Ale tak poważnie, ci goście bardziej przypominali mi terminatorów.

– Po co komu żołnierz, który nic, tylko ledwie się telepie i labiedzi o mózgach?

– Celna uwaga. – Butters zmarszczył w zadumie nos. – Dobrze sobie przypominam, że trzeba zaszyć zombie usta, żeby go zabić? To działa?

– Pojęcia nie mam. Widziałeś, jak wyglądały. Jeśli chcesz podejść bliżej i sprawdzić słuszność swojej teorii, nie krępuj się; ja będę cię obserwował z daleka. Najlepiej przez teleskop”.

Marzeniom nekromantów o nieśmiertelności towarzyszą ponure rozmyślania Dresdena o nieuchronności śmierci oraz równie ponure wieści z frontu wojny z wampirami z Czerwonego Dworu. Wszystko to razem wzięte sprawia, że „Martwy rewir” kładzie na łopatki swoje poprzedniczki i zaostrza apetyt na kolejne części.