Z każdą kolejną książką mój podziw dla Marcina Szczygielskiego rośnie.

Sentymentalną „Czarownicą piętro niżej” byłam oczarowana. Oszałamiająca, mistrzowska space opera „Serce Neftydy” wbiła mnie w fotel. W baśniowej, nastrojowej „Królowej Wody” utonęłam po uszy.

Jest to historia współczesnej, patchworkowej rodziny, która dopiero rozpoczyna trudny proces integrowania się. Obie strony mają za sobą traumatyczne przeżycia. Matka Agi została porzucona przez męża. Chociaż jej córka stara się bagatelizować ten fakt, odejście ojca bardzo na nią wpłynęło: dziewczynka nie chce nawiązywać nowych relacji w obawie przed kolejnym odrzuceniem. Nie czuje się już bezpiecznie, gdyż zrozumiała, jak kruche są międzyludzkie więzi – nawet te scementowane pozornie nienaruszalną przysięgą małżeńską. W dodatku rośnie w niej zazdrość o matkę, która dobrze dogaduje się z synem Pawła, Aleksem. To nie poprawia i tak już kiepskich notowań przybranego brata. Gwoździem do trumny jest podjęta przez dorosłych decyzja o wspólnym zamieszkaniu. A ponieważ mama Agi i tata Aleksa jako pracownicy uniwersytetu zarabiają niewiele i nie stać ich na zakup dużego mieszkania w mieście, cała rodzina wyjeżdża do Wywierzyska, rodzinnej posiadłości Pawła, zapisanej mu w testamencie przez wuja, Szalonego Alfonsa.

Wywierzysko lata świetności ma dawno za sobą. Przypomina ruinę i rozlatuje się na oczach nowych lokatorów. Próby remontowania spełzają na niczym – wszystko po jakimś czasie wraca do pierwotnego stanu. Sprzedanie posiadłości nie wchodzi w grę: wuj dobrze zabezpieczył posesję, by nie wpadła w niepowołane ręce. Prawo pierwokupu – za symboliczną złotówkę – przyznał gminie.

Dom otoczony jest przez zarośnięty ogród. Pomiędzy chaszczami znajdują się furtki, ale droga prowadząca do pobliskiego stawu została odcięta, ponieważ w stawie utopiła się siostra Alfonsa (nie ona jedna zresztą…). Z tym obrazem nędzy i rozpaczy dziwnie kontrastują niespotykane fioletowe róże, które podobno mają cudowną moc: chronią Wywierzysko przed niebezpieczeństwem. Paradoksalnie, nieszczęście sprowadzi na naszą rodzinę pełna dobrych chęci babcia Misia, która już na początku swej niezapowiedzianej wizyty postanowi uciachać nietykalne róże, by zrobić z nich bukiet.

Fioletowe cuda natychmiast więdną i umierają, a pozbawiony ochrony dom przechodzi niezwykłą przemianę: sam zaczyna się naprawiać. Nie dostrzegają tego jedynie dorośli, którzy zachowują się tak, jakby ktoś rzucił na nich czar. Cieszą się z pozytywnych zmian, ale nie dociekają ich przyczyn. „Tyle tylko, że wszystko ma swą cenę” – jak mówi stara Kosacka. Zaniepokojona Agnieszka musi rozwikłać mroczną zagadkę z przeszłości, zanim Wywierzysko upomni się o kolejną ofiarę.

Podziwiam niestrudzoną pomysłowość Marcina Szczygielskiego, który tym razem sięgnął do mitologii słowiańskiej, by zaserwować nam opowieść mroczną, nastrojową, pełną tajemnic, a jednocześnie tragiczno-romantyczną, tak charakterystyczną dla słowiańskiej duszy. To historia ze świata „Ballad i romansów” Adama Mickiewicza, świata ożywionej przyrody i ludowych legend, który od czasu romantyków popadał w zapomnienie. „Królowa Wody” to zaskakujący, ale jakże ożywczy powrót do wierzeń naszych przodków, współczesna wersja „Świtezianki” skrojona na miarę nastoletniego czytelnika – doskonale napisana i świetnie wyważona: autor sprawnie łączy romantyczną nastrojowość z nowoczesnymi czasami. Reprezentantami „starego świata” są związani z Wywierzyskiem Koseccy, prości ludzie ze wsi, bardzo w swych rolach wiarygodni. Nowi lokatorzy domu to przybysze z miasta, przyzwyczajeni do technicznych udogodnień, racjonalni i oświeceni. Nie po raz pierwszy w naszej literaturze „szkiełko i oko” mierzy się z „czuciem i wiarą”, nie po raz pierwszy przyjdźcie nam wybierać między rozumem a tajemnicą. I choć cenimy nasz rozum bardzo, przekonaliśmy się już, jak jałowe i przygnębiające jest życie pozbawione magii, bliskich relacji, związków z naturą – życie wyalienowane, uprzemysłowione, stechnicyzowane i oderwane od swoich korzeni.

„Królowa Wody” jest pięknie wydana. Trudno oderwać oczy od ilustracji autora – niedzisiejszych, secesyjnych, z giętką dekoracyjną linią i przepysznymi ornamentami utrzymanymi w morskiej tematyce. One również stanowią element tego dawnego, odchodzącego w niepamięć świata i zdradzają romantyczne tęsknoty rysownika (tu strzelam, zdając się na swoją babską intuicję, która tak naprawdę jest efektem działania pamięci bezwarunkowej, co może nie brzmi tak tajemniczo, ale jest bliższe prawdy – sami wybierzcie, co wolicie). Najnowszą książkę Marcina Szczygielskiego polecam czytelnikom w każdym wieku: młodszym dla dreszczyku emocji, starszym – dla zachwytu.