„Przypadki chodzą po ludziach, ale to niemożliwe, statystycznie niemożliwe, żeby wszystko spotykało tylko jednego Jakuba Wędrowycza”.

Założymy się?

Wschodnia Polska to tereny, gdzie wszystko jest naj: największa bieda, najwyższe bezrobocie, najwolniejszy postęp – zarówno techniczny, jak i ewolucyjny (vide: Bardaki). Ta utrudzona ziemia dała nam jednak kogoś, kogo nie potrafiła zrodzić pełna blichtru, nowobogacka stolica: pierwszego polskiego superbohatera.

Poznajcie Jakuba Wędrowycza: egzorcystę amatora, pasożyta społecznego, niereformowalnego starego dziada, bimbrownika, menela, hienę cmentarną, pogromcę bezpańskich psów, et cetera…. Zamiast peleryny nosi gumofilce posztukowane drutem i łatane krążkami gumy z dętek rowerowych. Do jego atrybutów należą wypełniona bimbrem pękata manierka oraz linka hamulcowa (vide: „Wojsławice od kuchni”). Robina zastępuje mu para pieprzniętych staruszków: Józef Paczenko i Semen Korczaszko (weteran dwóch wojen światowych). Podobnie jak Hulk ma Wędrowycz swoje alter ego: jest nim Tomasz Ochyd, pedantyczny elegancik w drucianych okularach.

Wędrowycz nie powala urokiem osobistym: zwykle nosi ortalionową kurtkę i złote zęby, ale na specjalne okazje – jak przyjazd synowej – wkłada szylkretowe okulary i sztuczną szczękę pożyczoną od Semena, włosy zaś przygładza kawałkiem skórki od boczku. Choć sprawia wrażenie wiejskiego przygłupa, tak naprawdę jest piekielnie skuteczny i niezwykle inteligentny: jego sprawność umysłowa (zbadana przez kosmitów) wynosi sto siedemdziesiąt jednostek przy normie osiemdziesiąt. Niestety, agresywność bije głowę na głowę: dwieście jednostek przy normie pięćdziesiąt.

Poglądy ma Wędrowycz jasno określone i trwa przy nich konsekwentnie, podobnie jak w swej nienawiści do policji, Bardaków i szkoły. To zwolennik wprowadzenia ostrych przepisów:

„Uważam, że należy wprowadzić ostre przepisy. Każdego byłego członka partii komunistycznej pogrzebać za murem, w niepoświęconej ziemi i przebić osikowym kołkiem”.

Podobnie radykalny jest jego przepis na uzdrowienie kraju:

„Kto głosił poglądy socjalistyczne – won. Kto wywieszał flagi na pierwszego maja – won. Kto chodził na pochody – won. Kto składał kwiaty utrwalaczom władzy ludowej – won. I tak aż do skutku”.

Jakub Wędrowycz ma swój odpowiednik batjaskini w Starym Majdanie koło Wojsławic – ku zgrozie wszystkich okolicznych mieszkańców i psów. Po swoim terytorium przemieszcza się najczęściej przy pomocy klaczki Mariki, która posiada pewną praktyczną umiejętność: zawsze potrafi wrócić do domu. Ponieważ dom naszego superbohatera nie jest jakoś specjalnie ukryty, dość często nawiedzają go nieproszeni goście (zawodowy zabójca egzorcystów, Bardaki, posterunkowy Birski…), dlatego Wędrowycz zwykle ma pod ręką lekko zardzewiałą pepeszę albo butelkę. Gdy to nie wystarcza, szczuje intruzów Ciapusiem.

„- No to wybieraj sobie egzorcysto sposób, w jaki umrzesz.

Jakub miał ochotę poskrobać się po głowie, ale miał związane ręce.

– Może ze starości? – zaproponował żałośnie.

– Już jesteś stary, więc to na jedno wyjdzie. Wymyśl coś innego.

Jakub myślał przez chwilę.

– Ciapuś! – wrzasnął wreszcie. – Gdzie jesteś zdechlaku?

– Przecież nie masz psa – zdziwił się morderca.

Dwumetrowy pyton wystrzelił spod łóżka i owinął mu się wokół nóg.

– Co to jest? – zawył.

– Zdziwiony? To jest właśnie Ciapuś. Ciapuś uduś pana”.

„Kroniki Jakuba Wędrowycza” to zbiór opowiadań, które ukazują rodzimego superbohatera w działaniu, a przy okazji wyciągają na światło dzienne nasze rozliczne arcypolskie wady i grzeszki. Pozna je dobrze agent Mundek z efbiaju oraz cała hollywoodzka ekipa filmowa („Z archiwum Y”):

„- Psia mać, ufoludki wytropili agenta Mundka i teraz go szukają, żeby mu wsadzić metalowe gówno w głowę! – zestresował się Semen.

– Ma szczęście, że jest dobrze schowany. Obrus do ziemi, to go nie wypatrzą, nawet jak będą ślepili po oknach knajpy. A ufokami to się sami zajmiemy!”

Polską wieś zamieszkuje lud prosty, ale twardy i mocno stąpający po ziemi: od złotej rybki chłopi uciekają w podskokach i tylko Bardak nabiera się jak głupi; świńska rebelia trwa tu zbyt krótko, by zainspirować jakiegoś lokalnego Orwella („Przez następny miesiąc Jakub jadł wyłącznie kotlety. Na przemian schabowe i mielone”). Porzucona głowica atomowa jest dla miejscowych źródłem mosiądzu, a każdy Niemiec to pretekst do wspomnienia krzywd dziejowych i odbioru rekompensat („Po długich targach pozwolili Niemcom zatrzymać slipki, ale bez gumek”). Wszelkie nowinki docierają tu rzadko i zwykle są dla tubylców tak ekstrawaganckie, że aż niezrozumiałe.

„- Sataniści! – wykrzyknął. – Czciciele diabła.

– Nie gadaj głupot – ofuknął go Józef. – Nikt nie jest chyba na tyle głupi, żeby aż tak się pomylić. Modlić się do…

– Oni tak robią. I jeszcze zarzynają ludzi na ofiary…

– Wspominali coś o ofiarach – mruknął Semen. Więc im wystawiłem w holu skarbonkę…”

„Kroniki Jakuba Wędrowycza” Andrzeja Pilipiuka prezentują obraz polskiej wsi, jakiego w naszej literaturze od czasu „Konopielki” i „Wesela w Atomicach” nie było. W humorystyczny sposób komentują aktualne trendy i wydarzenia, ukazując je z wiejskiej, jakże rzadkiej dziś, perspektywy. Przyglądamy się nie tylko politycznym i społecznym zmianom, nowym hierarchiom i układom, starym grzechom i doskonale nam znanym ułomnościom. Obserwujemy również zderzenie zachodnich nowinek (w tym ekspansywnej popkultury) z trzeźwą chłopską mentalnością i pośród wybuchów śmiechu niepostrzeżenie rośnie w nas sentyment do tego, co swojskie, wiejskie i nieskomplikowane jak sprawiedliwość ludowa w „Dziadach” Mickiewicza. Prawda jest taka, że podświadomie za tą prostotą tęsknimy – dlatego właśnie pokochaliśmy Wędrowycza.