„Gdyby nadal odbywały się publiczne egzekucje, chodziłbyś popatrzeć?”

Ścięcie mieczem, tortury, powieszenie, spalenie żywcem, obdarcie ze skóry, madame Gilotyna, krzesło elektryczne, komora gazowa, zastrzyk trucizny lub pluton egzekucyjny – oto legalne sposoby na uśmiercenie człowieka. I tylko ludzie okazali się wystarczająco kreatywni, by je wymyślić. Wstyd i hańba.

W krajach zachodnich publiczne egzekucje odbywały się jeszcze na początku dwudziestego wieku. W niektórych miejscach na Wschodzie praktykowane są zresztą po dziś dzień. To okrutny, ale bardzo skuteczny sposób na egzekwowanie zasad i właściwych obyczajów w społeczeństwie. Jonathan J. Moore przybliża nam tę makabryczną, niechlubną kartę ludzkich dziejów.

W starożytności śmierć była wszechobecna i bardzo często publiczna. Celowo łączono egzekucje z teatrem, czyniąc z uśmiercania ludzi widowiskowy spektakl, o którym zawiadamiano specjalnymi ogłoszeniami („Dwadzieścia par gladiatorów wraz z pomocnikami będzie walczyć w Cumae 5 i 6 października. Odbędzie się także ukrzyżowanie i polowanie na dzikie bestie”). Oprócz ukrzyżowania starożytni Rzymianie stosowali też między innymi damnatio ad bestias (rzucenie na pastwę zwierzętom), karę worka, spalenie i egzekucję z użyciem miecza. Specjalnością germańskich państw Świętego Cesarstwa Rzymskiego było natomiast łamanie kołem. Persowie z imperium Achemenidów odziedziczyli po Asyryjczykach nabijanie na pal, często łączone z innymi sadystycznymi technikami. Najsłynniejszym zwolennikiem nabijania więźniów na pal był urodzony w 1431 roku Wład Tepes.

W średniowieczu polegano głównie na sile i wyobraźni kata. Jedną z najbardziej publicznych egzekucji było zamykanie skazańców w żelaznych klatkach przymocowanych do murów miasta lub słupów na miejskim rynku, aż umarli z głodu i zimna. Stosowano również dyby – stojące i siedzące – by utrzymać mieszkańców w ryzach poprzez groźbę publicznego upokorzenia. Dyby same w sobie nie stanowiły formy egzekucji, ale rozwścieczony tłum mógł masakrować bezbronnego skazanego, co czasem skutkowało śmiercią. Gotowanie żywcem to z kolei specjalność epoki Tudorów w Anglii (1485 – 1603) i mongolskich wodzów. Pogrzebanie żywcem i utopienie stosowano najczęściej jako karę za dzieciobójstwo (wieszanie uznano za niewskazane z uwagi na to, że wrażliwość gapiów mógłby urazić widok damskiej bielizny lub jej braku). Dekapitacja za pomocą miecza (w przypadku szlachetnie urodzonych) i topora (w przypadku pospólstwa) była szeroko stosowana, a w kilku krajach pozostaje legalna do dziś. Metoda znana jako mazzatello stanowiła specjalność Państwa Kościelnego i polegała na rozbijaniu głowy unieruchomionego człowieka maczugą, młotem lub halabardą. Powieszenie, wypatroszenie i poćwiartowanie rezerwowano w Anglii dla winnych zdrady stanu:

„Przeprowadzenie całej procedury wymagało oprawcy o naprawdę dużych umiejętnościach, który potrafił utrzymać przy życiu kogoś, kto został najpierw powieszony, potem ocucony, a następnie wypatroszony, żeby wszyscy zgromadzeni mieli przyjemność oglądania flaków i genitaliów skazańca palonych w ustawionym na środku palenisku”.

W wielu przypadkach głowę zabitego wystawiano później na widok publiczny. Pierwszy dostąpił tego wątpliwego zaszczytu William Wallace, przywódca szkockiego powstania stracony w 1305 roku. Jego głowę wyeksponowano nad zwodzoną bramą na moście London Bridge, co ustanowiło tradycję obowiązującą przez kolejne 350 lat. Przed wymierzeniem sprawiedliwości winnego nie mogła uchronić nawet śmierć, co czasem wyglądało co najmniej kuriozalnie:

„We Włoszech w 897 roku ekshumowano papieża Formozusa. Jego ciało oczyszczono i ubrano w papieskie szaty, po czym postawiono przed sądem za herezje, uznano winnym, okaleczono, zakopano, ponownie ekshumowano, wrzucono do Tybru, wyłowiono i jeszcze raz zakopano”.

Zmiażdżenie pojawiło się prawdopodobnie w XVI–wiecznej Anglii jako forma zmuszania oskarżonych do przyznania się do winy. W kolonialnej Ameryce tylko jeden człowiek został stracony tą metodą: Giles Corey – podczas procesów rzekomych czarownic w Salem. Szczegółowo przeczytacie o tym w świetnej książce Stacy Schiff „Czarownice. Salem, 1692”.

Inną niezbędną umiejętnością, którą musiał opanować dobry kat, była sztuka wyciągania zeznań, czyli tortury. W rozdziale czwartym Jonathan J. Moore omawia szeroki asortyment narzędzi i technik służących do zadawania bólu (wahadło, zgniatacze kciuków, biczowanie, palenie, wieszanie, patroszenie, podtapianie, wciskanie pod paznokcie igieł i drzazg, skrapianie ciała gorącym woskiem lub roztopionym ołowiem, korona przeznaczona do zgniatania żuchwy, żelazne buty, rozciąganie, odrywanie fragmentów ciała rozgrzanymi obcęgami i dalej w tym guście).

Jak słusznie zauważa Jonathan J. Moore, pogardzaliśmy Aztekami za ich krwawe ofiary z ludzi, ale Kościół Katolicki przez setki lat poświęcał życie domniemanych czarownic, skazując je na okrutną śmierć w płomieniach. Szczytowy okres polowań na czarownice w Europie trwał mniej więcej od 1560 do 1650 roku i zakończył się dopiero w XVIII wieku:

„W 1556 roku na wyspie Guernsey (jednej z Wysp Normandzkich) trzy kobiety, Katherine Cawches i jej dwie córki, skazano na śmierć za herezję. Kat próbował je udusić, ale okazał się nie dość szybki. Najmłodsza córka była w ciąży i zaczęła rodzić na stosie, gdy już ogarniały ją płomienie. Noworodek został ocalony z ognia i oddany duchownemu. Odbyła się narada między kapłanami, dziekanem, bajlifami, proboszczem i członkami wyspiarskiego trybunału, po której proboszcz nakazał cisnąć dziecko do ognia jako heretyka”.

Tysiące osób straciło w ten sposób życie – po okrutnych torturach i najbardziej niesprawiedliwych procesach w historii, których skandaliczny przebieg przybliża Stacy Schiff we wspomnianej już przeze mnie książce.

„Sfrustrowani seksualnie duchowni mieli szansę wreszcie się wyszaleć. Ponieważ o czary oskarżano przede wszystkim kobiety, stawały się one często zabawkami w rękach swoich sadystycznych oprawców. W XVI-wiecznej Francji Catherine Boyraionne była torturowana przez księdza, który wielokrotnie lał jej wrzący tłuszcz na oczy, brzuch i genitalia, w rezultacie zabijając ją, jeszcze zanim spotkała się z katem. Wszyscy mężczyźni będący częścią systemu sądowego – od katów przez strażników więziennych po sędziów – mogli do woli poddawać inspekcji piersi i części intymne więźniarek”.

Równie bezlitośnie potraktowany został Girolamo Savoranola (o czym przeczytałam niemalże z satysfakcją). Był to zagorzały krytyk nadmiernego przepychu i fanatyk religijny odpowiedzialny za spalenie nieliczonych dzieł sztuki i klasycznych ksiąg, który kwitnące miasto zamienił w przedsionek piekła (polecam lekturę „Pałacu” Chelsei QuinnYarbro).

Rozdział szósty poświęcony jest śmierci przez powieszenie, w czym największą wydajność osiągnęli, oczywiście, Niemcy, którzy w XIV wieku konstruowali czteroboczne, dwu- albo trzypiętrowe szubienice, pozwalające powiesić kilkadziesiąt osób za jednym zamachem. Jest w tym jakaś dziejowa sprawiedliwość, że zadanie powieszenia dziesięciu najsłynniejszych przywódców nazistowskich Niemiec powierzono wyjątkowo niekompetentnemu partaczowi, który zafundował im powolną i bolesną śmierć (niemal szkoda, że Hitler, Goebbels, Himmler i Göring połknęli cyjanek).

Do spektakularnych, masowych egzekucji, gromadzących tłumy widzów, wróciła rozmiłowana w gilotynie Rewolucja Francuska. Gilotyna zresztą przyczyniła się pośrednio do powstania galerii figur woskowych Madame Tussaud: Marie rozpoczęła karierę w show-biznesie od zdejmowania gipsowych odlewów głów ludzi ściętych podczas okresu rewolucyjnego terroru. W najbardziej krwawy okres rewolucji, terror jakobiński, wprowadził Francję Maximilien Marie Robespierre, jeden z największych czarnych charakterów w dziejach świata („W szkole i na studiach zawsze walczył o jak najwyższe oceny i nie wahał się donosić na rówieśników”).

Władze współczesnych demokratycznych państw uznały niezdrowe zainteresowanie tłumu egzekucjami za niemoralne i zdecydowały, że karę śmierci będzie wykonywać się na osobności, co było na rękę krwawym reżimom bolszewików i nazistów, którzy mogli się dyskretnie rozprawiać z przeciwnikami politycznymi:

„Niemcy żyjący pod rządami nazistów wiedzieli, że ludzie aresztowani pod osłoną nocy przez Gestapo najprawdopodobniej pójdą na gilotynę, tak jak Rosjanie w epoce Stalina zdawali sobie sprawę, że takich nieszczęśników czeka kula w tył głowy w piwnicy NKWD”.

Rozdziały poświęcone nowoczesnym metodom wykonywania egzekucji uświadamiają czytelnikom, że nie ma czegoś takiego jak humanitarna i bezbolesna kara śmierci, o czym jej zwolennicy wolą zwykle nie myśleć. Krzesło elektryczne, do którego powstania przyłożył rękę sam Thomas Edison (ten od żarówki), okazało się zawodne: absolutnie nie spełniało stawianych mu wymogów. Również komora gazowa nie zdała egzaminu: istnieją liczne relacje dziennikarzy i naocznych świadków, którzy widzieli więźniów umierających wolno i w męczarniach (w 1994 roku w San Francisco uznano, że stosowanie komór gazowych stanowi pogwałcenie praw człowieka). Dziś preferowaną metodą egzekucji w 37 stanach amerykańskich, stosujących nadal najwyższy wymiar kary, jest śmiertelny zastrzyk trucizny. Niestety, procedura rzadko przebiega sprawnie i w wielu przypadkach prowadzi do bolesnej i przedłużającej się śmierci – w męczarniach. Szybką śmierć zagwarantować może pluton egzekucyjny, ale pod warunkiem, że ofiara otrzyma strzał w głowę albo w serce, a i z tym przecież różnie bywa.

„Powiesić, wybebeszyć i poćwiartować, czyli historia egzekucji” Joanthana J. Moore`a to lektura dość makabryczna, w dodatku ozdobiona licznymi sugestywnymi ilustracjami. Uświadamia nam, jak wiele inwencji i pracy włożyła ludzkość w eksterminację przedstawicieli własnego gatunku. Przybliża tę kartę historii, o której zwykle milczą szkolne podręczniki. Ponadto jest starannie i pięknie wydana. Dla wszystkich tych powodów warto po książkę Moore`a sięgnąć.