Mała książeczka o obcych słowach trafiających w punkt, jak portugalskie saudade, oznaczające tęsknotę za czymś ukochanym, lecz utraconym.

Szwedzi mają określenie na posiłek spożywany przed świtem, który pozwala im usłyszeć pierwszy śpiew ptaków. Takie rozpoczynanie dnia od podziwiania przyrody pięknie świadczy o Szwedach. Podobną wrażliwością na uroki natury wykazują się Japończycy: komorebi to światło słoneczne przesiane przez liście drzew, a shinrin-yoku oznacza kąpanie się w lesie, zanurzanie w naturze. Słowa, odnoszące się do czerpania przyjemności z przyrody, z otaczającego piękna, należą do moich ulubionych.

Podczas lektury „Atlasu osobliwości” uderzyły mnie niektóre naprawdę osobliwe pomysły Niemców: w niemieckim Muzeum Rzeźnictwa zaobserwować można, jak na przestrzeni wieków zmieniały się metody uboju zwierząt. W języku tego narodu istnieje też słowo określające nadmiar tkanki tłuszczowej, spowodowany jedzeniem jako formą radzenia sobie ze stresem. To Kummerspeck. Daleko odeszliśmy od wrażliwości Japończyków.

Nie dziwi nas, że Anglicy posiadają specjalne nazwy dla pełnych deszczowych chmur, szarych dni (brumous) i dla niskiego dźwięku odległych grzmotów (brontide). Pasuje nam to do angielskiego klimatu. Dla narodów zimnej północy charakterystyczne będą z kolei słowa oznaczające przytulność, z szalenie modnym dziś hygge na czele.

Rozbrajający są Francuzi, którzy najwyraźniej uwielbiają być zdezorientowani. Francuski rzeczownik derive oznacza dosłownie zbaczanie z kursu, a używany jest jako określenie spontanicznej wyprawy, porzucenie codziennego życia i podążanie ścieżką wyznaczaną przez nowy krajobraz i architekturę. W języku francuskim istnieje też wyrażenie l`appel du vide (dosł. „zew pustki”). Odczuwamy go, gdy podczas spaceru ścieżką biegnącą wzdłuż krawędzi urwiska ogarnia nas przemożne pragnienie skoczenia w przepaść, albo gdy korci nas, by rzucić się pod koła nadjeżdżającego pociągu. Jak zauważył Jean-Paul Sartre, l`appel du vide wywołuje w nas niepokojące zwątpienie we własne instynkty, które pchają nas do samozagłady. Ale „zew pustki” to także niewytłumaczalny pociąg do niebezpiecznej i nieznanej przyszłości, chęć porzucenia spokojnego życia, by zaznać nowych przygód czy doświadczeń. Warto tu też wspomnieć o francuskim odkrajowieniu (depaysement), czyli poczuciu dezorientacji, jakie odczuwamy za granicą, a także o ilnx, organicznym stanie oszołomienia, płynącym z potrzeby destrukcji (chęć wyrzucenia papierów za okno, roztrzaskania filiżanki, przewrócenia kosza na śmieci).

Jak zauważył podróżujący do Brazylii Michael Palin, Brazylijczyk i ekstrawertyk to synonimy. Zdystansowanego Europejczyka może szokować otwartość, z jaką kultury południowe wyrażają uczucia. Portugalski rzeczownik cafune oznacza w Brazylii przeczesywanie palcami włosów komuś, kogo się kocha.

Łatwo można by mnie oskarżyć o posługiwanie się stereotypami, jednak uważam, że występujące jedynie w danym języku słowa (podobnie jak charakterystyczne dla danego narodu osobliwości) mogą nam dużo powiedzieć o tym, co jest ważne dla tej konkretnej grupy ludzi i w jaki sposób odróżnia ją to od innych grup. Nieprzetłumaczalne, dystynktywne słowa doskonale potrafią oddać ducha narodu i charakter kultury. Odkrywają też przed nami nowe sposoby patrzenia na świat i w tym dostrzegam ich największą wartość. Odpowiednie słowa pozwalają nam zidentyfikować emocję, wyodrębnić ją spośród innych, przeżyć intensywniej. Wydobywają z otaczającej nas rzeczywistości to, co nam umknęło, nazywają nienazwane i szkoda tylko, że ze względu na nieprzetłumaczalność nie możemy ich swobodnie używać (spróbujcie wprowadzić do swojego słownika mamihlapinatapai…). Niektóre z nich zamierzam jednak przy sobie zatrzymać, w tym japońskie mono no aware („patos rzeczy”), nazywające melancholię przemijania.