Możliwość przebierania w książkach zawdzięczamy Janowi Gutenbergowi, który zmarł w biedzie.

„Wielcy wynalazcy” Marcina Jamkowskiego z zachwycającymi (jak zawsze) ilustracjami Macieja Szymanowicza to drugi tom serii „Wielcy ludzie”, dedykowanej wybitnym postaciom. Sylwetki ponad trzydziestu naukowców przedstawione zostały w czterech rozdziałach: „Rewolucjoniści”, „Władcy światła i elektryczności”, „Mistrzowie podróży”, „Na zdrowie”. Autor przybliża życiorysy wynalazców, nie stroniąc przy tym od anegdot oraz w miarę przystępnie tłumaczy, na czym polegały ich osiągnięcia. W miarę, ponieważ zabrakło mi w książce objaśnień niektórych wyrazów, takich choćby jak mariaż, teledetekcja czy geoinżynieria planetarna. Biorąc pod uwagę, że ta pięknie wydana pozycja adresowana jest do młodszego czytelnika, a temat porusza przecież niełatwy (spróbujcie wytłumaczyć dziecku budowę tranzystora), tekst aż się prosi o przypisy.

Doceniam wynalazki, doceniam tym gorliwiej, im bardziej dokuczy mi konieczność obywania się bez nich. Dwie doby przerwy w dostawie prądu wystarczyły, bym na własnej skórze odczuła, jak uciążliwe było życie jeszcze 150 lat temu. Cieszy mnie możliwość korzystania z fenomenalnych osiągnięć nieprzeciętnych ludzi, ale mam też świadomość, jaką cenę płacę za luksusy, którymi się otaczam. Gdy James Watt wynalazł maszynę parową, nastąpił gwałtowny rozwój przemysłu: fabryki, lokomotywy, pojazdy, statki, wszystko to kopciło na potęgę. W tamtych czasach nikt raczej nie przejmował się zanieczyszczeniem powietrza, tak jak współcześnie lekceważymy efekt cieplarniany i zmiany klimatu. Za beztroskę naszych poprzedników płacimy dziś, gdy płuca wypełniają nam się smogiem. Za naszą beztroskę też ktoś zapłaci – w przyrodzie nic nie ginie (może poza wymierającymi na potęgę gatunkami).

Najciekawszą częścią książki okazały się dla mnie informacje dotyczące samych naukowców: jakimi byli ludźmi, w jaki sposób przejawiał się ich geniusz, jak pracowali i funkcjonowali – w szkole, w domu, w środowisku. Krótko mówiąc, pod laboratoryjnym kitlem szukałam człowieka. Czym kierował się Wernher von Braun, który w czasie drugiej wojny światowej konstruował dla Wehrmachtu pociski batalistyczne? Jeszcze ciekawsze: czym kierowali się Amerykanie, ochoczo zatrudniający skompromitowanych naukowców niemieckich? Ilu zbrodniarzy uniknęło w ten sposób odpowiedzialności? Praktycyzm nie po raz pierwszy zatriumfował nad sprawiedliwością. I tak właśnie toczy się świat.

Alfreda Nobla przed kontynuowaniem ryzykownych eksperymentów nie powstrzymała nawet śmierć brata, który zginął podczas doświadczeń. Upór został nagrodzony: Nobel wynalazł dynamit i stał się bogaczem. Zarobione pieniądze inwestował… w nowe firmy produkujące broń, m.in. armaty i karabiny maszynowe. Opamiętał się dopiero wtedy, gdy zobaczył własny nekrolog, przez pomyłkę zamieszczony w gazecie. Ufundował nagrodę i zmarł pewnie w przekonaniu, że zrobił, co mógł. Pozostaje pytanie: dla której strony?

Ciekawa jest historia Ignacego Łukasiewicza, który rozświetlił nam mroki. Kiedy nafciarze z USA chcieli odkupić od niego patent na metodę produkcji nafty, wielkoduszny wynalazca wszystko im objaśnił – za darmo. Nie był zainteresowany gromadzeniem fortuny, wolał się skupić na działalności dobroczynnej:

„Był społecznikiem. Pomagał zakładać szkoły i zdobywał podręczniki, udzielał pożyczek ludziom chcącym otwierać własne małe przedsiębiorstwa, finansował powstawanie dróg i mostów, budował sanatoria i domy dziecka.”

W książce znalazło się też miejsce dla Juliusza Verne`a, który „wynalazł sposób na pisanie o wynalazkach”. Autor żył w czasach pary i elektryczności, w wymyślaniu powieściowych wynalazków inspirował się postępem nauki i techniki. Kochamy jego książki, ale czy pokochalibyśmy człowieka? Był bezwzględnym egoistą, pozbawionym taktu i uczuć, o czym świadczą jego listy do matki i brata. Omawiając biografię Verne`a pióra Lottmana, Wisława Szymborska pisała:

„Może najwięcej ludzkiej serdeczności wykazują listy do brata. Niestety, list ostatni, będący reakcją na wiadomość o śmierci tego bądź co bądź najbliższego towarzysza młodości, psuje to wrażenie. W kondolencjach do osieroconego bratanka tylko dwa pierwsze zdania wyrażają smutek z powodu straty. Reszta to użalanie się nad własnym słabym zdrowiem, co w tych okolicznościach taktowne chyba nie było. Ale najgorzej wyglądały stosunki pisarza z własnym synem. Potomek najwyraźniej nie przypadł mu do gustu. Verne, kiedy tylko mógł, trzymał go z dala od siebie. Wreszcie piętnastolatka umieścił własnym staraniem w okropnym domu poprawczym, a po roku siłą, jak galernika, załadował na statek, który odpływał na drugi koniec świata.”

„Wielcy wynalazcy” Marcina Jamkowskiego to książka bardzo inspirująca. Napisana w lekki i przystępny sposób, wzbogacona zabawnymi, całostronicowymi ilustracjami Macieja Szymanowicza, dzieciom spodoba się na pewno i będzie dla nich atrakcyjnym uzupełnieniem szkolnej wiedzy. A i rodzice mogą wynieść z lektury pożytek.