„Po staroświecku uważam, że czytanie książek to najpiękniejsza zabawa, jaką sobie ludzkość wymyśliła.”

Wisława Szymborska

Czytanie książek jest rozrywką, która nie wymaga stosowania się do żadnych reguł. To ja decyduję, kiedy i co będę czytać. Doceniała tę wolność również Wisława Szymborska, pisząc o czytelniku:

„Sam sobie ustanawia reguły gry, posłuszny własnej tylko ciekawości. Pozwala sobie na czytanie zarówno książek mądrych, z których czegoś się dowie, jak i głupich, bo i one o czymś informują. Wolno mu jednej książki nie doczytać do końca, a drugą od końca zacząć i cofnąć się do początku. Wolno mu zachichotać w miejscu do tego nie przewidzianym albo nagle zatrzymać się przy słowach, które zapamięta na całe życie. Wolno mu wreszcie – czego żadna inna zabawa ofiarować mu nie może – posłuchać, o czym rozprawia Montaigne, albo dać chwilowego nurka w mezozoik.”

Recenzje Wisławy Szymborskiej są „staroświeckie jak przecinek”, pełne wdzięku i subtelnego humoru. Pisane piękną polszczyzną, będą zrozumiałe dla każdego czytelnika. Autorka nie szpikuje tekstu fachową terminologią i skrupulatnie unika zbędnych zapożyczeń, rozpanoszonych w naszym języku:

„Każdy z nas chce być na czasie. Nawet przetwórstwo mięsne. W jakimś sklepiku widziałam już eurokiełbasę, a w innym promocję wątroby wieprzowej. Nawet dziedzina mody wzdyma się jak gacie na sznurku. Czytałam już o butach adresowanych do dzieci i o bluzkach, które muszą korespondować ze spódnicą. Dobry Boże, co na to poczta?”

Trudno te teksty nazwać recenzjami. Szymborska broni się przed wartościowaniem, chociaż kilku autorom daje (zasłużonego) pstryczka w nos. Przede wszystkim jednak omawiane książki są pretekstem do swobodnych rozważań na najróżniejsze tematy. Dzięki temu nawet lektury na pierwszy rzut oka nudne (na drugi i trzeci zresztą też) sprawiają wrażenie na tyle ciekawych, że wbrew zdrowemu rozsądkowi chciałoby się po nie sięgnąć.

Zebrane we „Wszystkich lekturach nadobowiązkowych” felietony (ten termin sama autorka uznaje za właściwy) świadczą o zainteresowaniach czytelniczych Szymborskiej oraz o jej czułości dla książek lekceważonych, pomijanych w recenzjach i zaniedbywanych. Dużo tu pozycji popularnonaukowych, monografii, antologii i leksykonów. Znajdą się też prawdziwe kurioza.

Najciekawsze jednak pozostają komentarze Szymborskiej. Wiele mówią nam o noblistce, o jej spojrzeniu na różne sprawy. Za prezentowanymi książkami kryje się przecież nie tylko czytelnik – recenzent, ale też konkretny człowiek, posiadający bagaż doświadczeń i wewnętrzną wrażliwość. Ten człowiek bywa poruszony, zniesmaczony, zaskoczony, uwiedziony. Zgadza się z autorem lub wyraża swój sprzeciw. Czasem wnikliwie analizuje, a czasem, trafiając na zdanie „magdalenkę”, daje się ponieść strumieniowi luźnych skojarzeń i snuje refleksje pozornie od tematu odległe. W tych właśnie momentach odsłania się przed nami najbardziej, pokazując, z jakiej gliny jest ulepiony, jaką wrażliwość reprezentuje, jakie wartości uznaje za ważne.

Wisława Szymborska namiętnie czyta książki przyrodnicze, w których „liczy się nogi stonogom”:

„Czytanie wyłącznie literatury tzw. pięknej ma w sobie coś przerażającego. Traci się właściwą perspektywę. Po lekturze monologu wewnętrznego dobrze jest dowiedzieć się, jak np. kichają słonie.”

Poetka niechętnie zawisa nad przepaścią, ale nie dziwi się ludziom, którzy nad nią zawisają, ciekawi własnych możliwości i granic. Bardziej zadziwia ją natomiast Kolbergowski zbiór przysłów:

„Rekordową ilość zebrał Bóg (151 przysłów) i Pan (112). Koń zajmuje trzecie miejsce po Bogu. 104 przysłowia! Filozof ma tylko jedno… Gdybym uważała (choć nie uważam), że przysłowia są mądrością narodów, musiałabym zaszlochać.”

„Monopol” uznaje Szymborska za grę „absolutnie obrzydliwą”, gdyż wdraża ona dzieci w sekrety kapitalistycznych machinacji i jest „szkółką stosownej postawy życiowej” (Lech Pijanowski „Podróże w krainie gier”). Lepiej w celach wychowawczych czytać pociechom Andersena:

„Andersen traktował dzieci poważnie. Mówił im nie tylko o radosnej przygodzie życia, ale i o jego niedolach, zgryzotach i nie zawsze zasłużonych klęskach. Jego baśnie, zaludnione tworami wyobraźni, są bardziej realistyczne niż całe tony dzisiejszej literatury dla dzieci, która dba o prawdopodobieństwo i cudowności unika jak ognia. Andersen miał odwagę pisać baśnie o smutnym zakończeniu. Uważał, że nie dlatego trzeba się starać być dobrym, że to się opłaca (co propagują uparcie dzisiejsze opowiastki z morałem, a co przecież nie zawsze na tym świecie jest prawdą), ale dlatego, że złość pochodzi z umysłowego i uczuciowego ograniczenia i jest jedyną formą ubóstwa, której należy się brzydzić.”

„Wiersze o kotach” Thomasa S. Eliota są dla poetki pretekstem do wygłoszenia aforystycznej prawdy o życiu kociarzy:

„Życie właściciela kota polega na nieustannym otwieraniu i zamykaniu drzwi. Dzięki psom zażywamy ruchu na otwartej przestrzeni. Dzięki kotom zażywamy ruchu w obrębie mieszkania.”

Fanom wszystkich twarzy niejakiego Graya polecam felieton poświęcony „Sztuce miłości” Ericha Fromma. Miłości pojmowanej jako uczucie, nie jako technika. Mówi tam Szymborska o pewnej skłonności erotycznej zwanej oglądactwem, do której proponuje zaliczyć także „pisactwo erotyczne”:

„Pisactwo erotyczne jest zboczeniem społecznie groźnym, ponieważ odbiera czytelnikowi ochotę do jakichkolwiek działań w omawianym zakresie i skazuje go na czytactwo.”

Choć daleka od wojującego feminizmu, dostrzega poetka pokutujące po dziś dzień rozdwojenie pojęć, dyskryminujące kobiety:

„Mężczyzna miał poglądy – kobieta nadal tylko widzimisię, odpowiednikiem jego silnej woli był jej babski upór, jego przezorności – jej wyrachowanie, a w sytuacjach, w których mężczyznę zwano zdolnym taktykiem, kobieta pozostawała intrygantką.”

Z właściwym sobie humorem w innym miejscu dodaje:

„Kiedy kobieta oświadcza ukochanemu, że zostanie ojcem, mężczyzna przyjmuje tę wiadomość z tak niebywałym zdumieniem, jakby nikt go wcześniej nie uprzedził, skąd się biorą dzieci.”

„Wszystkie lektury nadobowiązkowe” Wisławy Szymborskiej powinno się stosować w małych dawkach, bardziej poczytywać w tempie nieśpiesznym niż pochłaniać hurtem. W międzyczasie można sobie niektórych omawianych książek poszukać, co i ja uczyniłam, stając się szczęśliwą posiadaczką „Sensacji z dawnych lat” Romana Kalety i „Klubu Pickwicka” Charlesa Dickensa. „Zoologii fantastycznej” Jana Gondowicza znaleźć nigdzie nie mogłam. Stąd mój apel do wydawców: może czas, by nieco wyhamować z kultem nowości i pokusić się o parę ambitnych wznowień? Książek ciekawych i piękną polszczyzną napisanych? Nie żebym miała jakiegoś fioła na punkcie wyrazów obcego pochodzenia… .