Oszałamiający finał trylogii Dewabadu, jednej z oryginalniejszych i ciekawszych serii fantastycznych ostatnich lat.
Po czterdziestu latach czytania coraz rzadziej się zdarza, by wizja jakiegoś autora pochłonęła mnie tak bardzo jak dewabadzka trylogia S.A. Chakraborty. Od pierwszego do ostatniego tomu była to niezwykła – i bardzo egzotyczna – przygoda.
„Za każdym razem, kiedy myślę, że nasz świat nie może upaść niżej, pogrążamy się coraz głębiej”.
Banu Maniże e-Nahid rozpoczyna rządy w Dewabadzie, mieście założonym przez jej rodzinę. Straciła magię i boli ją to bardziej niż utrata dziecka i brata. Choć kara za używanie uzdrawiającej magii do zabijania powinna dać jej do myślenia, Maniże odczuwa jedynie gniew i wściekłość. Planuje wyciąć serce Alemu, by wejść w posiadanie pieczęci Sulejmana. Zaprzedaje również własną córkę ifrytowi Aeszmie, zdradzając mu jej prawdziwie imię. Taka jest jego cena za pomoc w zdobyciu Dewabadu, który miał być rozśpiewanym, baśniowym rajem, gdzie grzesznicy nie mają wstępu. Jak jednak rządzić Dewabadem bez magii? Jak bez niej żyć, gdy cały ten świat jest od niej zależny? „Wyzwoleni” przez Maniże Dewowie wcale się z tego faktu nie cieszą: nie potrafią zaakceptować brutalnego sposobu, w jaki rozprawiono się z Gezirimi – za pomocą nahidzkiej magii, czczonej jako świętość, a przez Maniże wynaturzonej, by zadawać potworną śmierć. Nie podoba im się obecność ifrytów, a jeszcze bardziej nie podoba im się życie bez magii.
Po karkołomnej ucieczce z Miasta Mosiądzu Nahri i Alizajd lądują w Kairze, którym dla odmiany rządzą Osmanowie. Nahri, mimo utraty magii, zaczyna leczyć: wciąż potrafi wykonywać zabiegi, z którymi trudności mieliby nawet wyszkoleni lekarze. Z dala od dewabadzkiej polityki i dworskiego życia, groźniejszego czasem niż pole bitwy, dziewczyna staje się tym, kim zawsze chciała być: uzdrowicielką. Yaqub proponuje jej otworzenie własnej praktyki. Razem z Alim, który zna się na liczbach, mogliby zarabiać dość, by wieść w Kairze wygodne życie. Oferta jest bardzo kusząca, jednak Nahri czuje się odpowiedzialna za los Dewabadu. Zarówno ona jak i Ali muszą dokonać trudnych wyborów i poświęcić się dla tych, którzy w nich wierzą. Dewabad, jak zwykle, ma pierwszeństwo.
„Ciemności zawsze będą zapadać, ale tak długo, jak podtrzymujemy światło, wszystko będzie dobrze”.
Finał cyklu to pożegnanie z fikcyjnym światem i jego bohaterami, a ten wykreowany przez Chakraborty na kartach dewabadzkiej trylogii naprawdę żal jest opuszczać. Będzie mi brakowało wdzięcznych opisów orientalnych zwyczajów, egzotycznej mitologii i wynikających z niej oryginalnych rozwiązań fabularnych. Chakraborty ma swój własny, niepowtarzalny styl, który bardzo przypadł mi do gustu. Jej bohaterowie są postaciami złożonymi i stają przed trudnymi wyborami: kochają, buntują się, walczą, wybaczają, cierpią, składają ofiarę z własnego życia. Tacy bohaterowie zasługują na mądre zakończenie, dalekie od ckliwego happy endu – i takie właśnie zakończenie dostajemy.
Trylogia Dewabadu:
- “Miasto mosiądzu”
- “Królestwo miedzi”
- “Imperium złota”
Dodaj komentarz