„Teatrem jest cały świat, a przeżyć mogą tylko najlepsi aktorzy”.

Po rewelacyjnym cyklu „Materia Prima”, którego akcja rozgrywała się w bardzo atrakcyjnej dla czytelnika alternatywnej rzeczywistości początków XX wieku, Adam Przechrzta postanowił rozpocząć kolejną serię, rzucając swojego bohatera w całkiem nowe realia.

Europa jeszcze leczy rany po wojnie, gdy bariery enklaw niespodziewanie znikają, a całe miasta stają się terenem łowieckim dla Przeklętych. Przebywający z rodziną w Hiszpanii Rudnicki staje do nierównej walki z hordami theokatáros. W ostatniej chwili udziela mu pomocy tajemniczy Ling Wei, ale nie za darmo: nasz alchemik ma odsłużyć trzy lata jako „sługa krwi”. Haczyk tkwi w tym, że jego nowy pan nie pochodzi z tego świata.

W ten sposób trafiamy do wszechświata skolonizowanego przez nefilim. Podobnie jak uniwersum zamieszkałe przez Przeklętych, jest on połączony z naszym i wcale nie tak obcy, jak można by się było spodziewać. Imperium nazywane Wielka Han do złudzenia przypomina bowiem cesarskie Chiny. W „Słudze krwi” steampunkowe rekwizyty zostają więc zastąpione orientalnymi motywami, co ja przyjęłam z rozczarowaniem, ponieważ bardzo odpowiadał mi dotychczasowy klimat książek z cyklu o Olafie Rudnickim. Z żalem więc pożegnałam tajemnicze enklawy, alchemiczne laboratoria i brukowane uliczki, oświetlone światłem gazowych latarni, by oddać się nieustannemu popijaniu herbaty pod obsypanymi białym kwieciem drzewami.

Choć chińska kultura i język są odwzorowaniem kultury i języka tego świata, tu wszystko jest jeszcze bardziej skomplikowane niż w Chinach. I nie chodzi jedynie o ceremoniały oraz etykietę. Intrygi, przewroty i bunty są tutaj chlebem powszednim, a za każdą informację trzeba zapłacić. Rudnicki, zagubiony niczym dziecko we mgle, musi zaczynać niemal od zera (w klasie dla pięciolatków), ale dzięki swoim talentom i umiejętnościom szybko awansuje w hierarchii, zdobywając szacunek i uznanie na dworze. To jednak wiąże się z większą odpowiedzialnością i z coraz trudniejszymi zadaniami, zlecanymi mu nie tylko przez księcia, któremu służy, ale też przez samego Cesarza. Biedny Olaf stara się jak może, świadom, że jeśli zawiedzie, nie będzie już miał gdzie wracać.

„Jeśli Przeklęci odepchną was od enklaw, stworzą własne państwa, prędzej czy później rozwiążą problem korytarzy, umożliwiając przybycie Szepczącym. To kwestia setek, a może nawet tysięcy lat, ale Szepczący mają czas, całą wieczność”.

W przerwach między widowiskowymi walkami w chińskim stylu, popijaniem herbaty i kąpielami w towarzystwie pięknych niewiast wracamy na szczęście do starego świata, by obserwować zmagania Samarina z opozycją, która torpeduje jego próby porozumienia się z theokatáros i z polskim rządem. Warszawa jako jedyna uniknęła wojny w enklawie, gdyż zapobiegliwy Rudnicki dawno już zawarł porozumienie z jej przywódcą, co opłaciło się obu stronom. Samarin dostrzega korzyści płynące z takiego rozwiązania: bez pomocy theokatáros ludzie na dłuższą metę nie mają szans z Przeklętymi.

Pierwsza część nowych przygód słynnego alchemika zaskakuje zmianą scenerii, co zapewne nie wszystkim spodoba się w takim samym stopniu. Nie zmienia to faktu, że „Sługa krwi” to udana kontynuacja jednej z najciekawszych polskich serii ostatnich lat. Nawet jeśli autor nadużywa nieco swojego charakterystycznego deus ex machina (bohater w krytycznych momentach walki mdleje z wyczerpania i za każdym razem jakimś cudem budzi się bezpiecznie w łóżku), a w nowym cyklu stawia na odmienny, orientalny klimat, wciąż pozostajemy w tej samej alternatywnej rzeczywistości. Cieszę się, że mogłam do niej powrócić. Wydanie – palce lizać i obgryzać. I tylko Okoniowej brak…