Autor „Koraliny” w zwariowanej historii dla najmłodszych czytelników.

„A póki jest mleko, jest nadzieja”.

Mężowie narzekają na żony, że te ciągle im o czymś przypominają: zrób to, kup tamto, dopilnuj tego… Wystarczy jednak, że tej żony na chwilę zabraknie, a nie można nawet normalnie zjeść śniadania – chyba że ktoś lubi płatki z majonezem.

Ponieważ dzieci nie reflektują ani na majonez, ani na zalewę z ogórków, tata musi wybrać się po mleko do sklepu na rogu. Nie ma go jednak tak długo, że mama w tym czasie zdążyłaby pewnie zrobić pranie, ugotować dwudaniowy obiad i wypielić ogródek. Kiedy wreszcie wraca, opowiada dzieciakom nieprawdopodobną historię. Są w niej śluzowaci zieloni obcy (mocno gderliwi), piraci (zagniewani), stegozaur wynalazca, bóg z wulkanu, czarnowłosi ludzie z dżungli, jaskrawo kolorowe kucyki, trzy tańczące krasnoludy z doniczkami na głowach, vumpiry (między innymi „blady i interesujący Edward”), policja galaktyczna, Naprawdę-Dobra-Wędrująca-Po-Czasie-Machina (chociaż dość kapryśna), superszybkie kosmocykle, wielgaśny szmaragd, niesamowicie precyzyjne przepowiednie… i karton mleka.

„Na szczęście mleko” to cudownie absurdalna opowieść o podróżach w czasie, którą roztargniony, ale obdarzony ogromną wyobraźnią ojciec (z wyglądu bardzo przypominający Neila Gaimana) wymyśla na poczekaniu, by wyjaśnić dzieciom swoje spóźnienie. Kapitalnie zilustrowana przez Chrisa Riddella (vumpiry najlepsze!), spodoba się dzieciom, które są przecież niekwestionowanymi mistrzami w fantazjowaniu. Choć wymówki spóźnialskiego rodzica nie kupią, docenią na pewno jego talent do zmyślania.