„Boże, po wyspie biegają swobodnie welociraptory!”

Choć historia Parku Jurajskiego znana jest jak świat długi i szeroki, dopiero lektura książki, wzbogaconej o obszerną krytykę nauki (i równie obszerne informacje z dziedziny paleontologii), pozwala zrozumieć cel przyświecający Crichtonowi – i nie jest nim bynajmniej rozrywka.

Na sposób odczytania „Parku Jurajskiego” rzutuje wstęp. „Wypadek w InGenie” napisany jest w formie raportu z wydarzeń, rozgrywających się rzekomo podczas ostatnich dni sierpnia 1989 roku na odosobnionej wysepce, położonej na zachód od wybrzeży Kostaryki. International Genetic Technologies, firma o ogromnych ambicjach, prowadziła tam poprzedzone tajemniczymi badaniami działania, które skończyły się katastrofą. Sprawę umiejętnie zatuszowano, nie informując o niczym opinii publicznej. Przykład ten staje się pretekstem do krytyki komercjalizacji nauki: badania prowadzone w prywatnych firmach pozbawione są jakiejkolwiek kontroli, a właściciele mają na celu jedynie zysk. Bezkarność prywatnych spółek, działających w nieprzemyślany i niepoważny sposób, bez troski o konsekwencje, rodzi uzasadnione obawy, zwłaszcza w przypadku ich najnowszej zabawki – inżynierii genetycznej:

„Biotechnologia niesie zapowiedź najbardziej rewolucyjnych zmian w historii ludzkości. Jeszcze przed końcem bieżącej dekady będzie wywierała większy wpływ na nasze życie codzienne niż energia atomowa czy komputery. Jak stwierdził pewien obserwator jej rozwoju: Biotechnologia odmieni każdy aspekt ludzkiego życia: opiekę zdrowotną, żywność, nasze zdrowie, rozrywki i nasze ciała. Nic nie będzie już takie samo jak przedtem. Biotechnologia dosłownie zmieni oblicze naszej planety”.

Jeśli spojrzymy na powieść pod tym kątem, rozrywkowa fabuła „Parku Jurajskiego” jest tylko dodatkiem (choć jakże atrakcyjnym) do uparcie powtarzanego w książce przesłania, którego wyrazicielem jest przemądrzały i zarozumiały profesor Ian Malcolm, badacz teorii chaosu, od początku przeciwny projektowi Hammonda i przewidujący jego katastrofalny koniec:

„- Przedsięwzięcie, które John Hammond realizuje na swojej wyspie, to inny przykład pozornie prostego układu, który z czasem zacznie zachowywać się w sposób nieprzewidywalny.

– I wie pan to na podstawie…

– Teorii – dokończył Malcolm.

– A czy pańskie wnioski nie byłyby bardziej trafne, gdyby odwiedził pan wyspę i zobaczył, co rzeczywiście stworzył na niej John?

– Nie. To niepotrzebne. Szczegóły nie mają tu znaczenia. Sama teoria mówi mi, że sytuacja na tej wyspie szybko wymknie się spod kontroli i będzie rozwijać się w niemożliwy do przewidzenia sposób.

– Tak bardzo jest pan pewny swojej teorii? – indagował Donald.

– Och, absolutnie. Jestem jej stuprocentowo pewny. – Ian oparł się wygodnie. – Ta wyspa stanowi problem – dodał. – Prędzej czy później dojdzie do jakiejś katastrofy”.

Malcolm zarzuca współczesnym naukowcom brak dyscypliny i samokontroli („Dyscyplina konieczna do osiągnięcia celu zmienia człowieka na tyle, że nie będzie nadużywał władzy. Jednak z władzą naukowca jest podobnie jak z odziedziczoną fortuną – bez konieczności długotrwałego utrzymywania dyscypliny zdobyło się coś, czego potęga jest znaczna. Przeczytał pan wyniki badań innych naukowców i od razu może pan robić następny krok”). Ten następny krok jest dla współczesnych naukowców najważniejszym celem: skupiają się na tym, czy coś da się zrobić, zamiast zatrzymać się na chwilę i zadać sobie pytanie, czy to a to w ogóle powinno się robić? Aby naukowcy mogli jednak działać, potrzebują zaplecza – i tu pojawia się prywatny biznes, który wykłada kasę, jednak w zamian domaga się natychmiastowego spełniana własnych, często kuriozalnych i szkodliwych zachcianek. Uosobieniem tego biznesu jest John Hammond, który akurat ma hopla na punkcie dinozaurów. Crichton od początku konsekwentnie podkreśla, że bogacz zachowuje się jak dziecko, nie zaś jak odpowiedzialny dorosły człowiek („Było w tym człowieku coś dziecinnego, mimo że miał… ile? Teraz chyba z siedemdziesiąt pięć czy siedemdziesiąt sześć lat”). I tak jak opat klasztoru Oi Dong z powieści „Złodziej czasu” Pratchetta, który co drugie słowo wtrąca „Ciem siaśtećko!” (ponieważ nie opanował sztuki kołowego starzenia i osiąga długowieczność metodą bardziej tradycyjną, przez reinkarnację), tak Hammond tupie nóżką i krzyczy: „Ciem dinozauly! I duzo pieniądzów!”:

„Nie jesteśmy w Stanach Zjednoczonych ani nawet w Kostaryce. To moja wyspa. Jestem jej właścicielem. I nic nie powstrzyma mnie przed otwarciem Parku Jurajskiego ku uciesze dzieci z całego świata. Przynajmniej dzieci z zamożnych rodzin…”

O tym, jak bardzo władza i pieniądze potrafią zdemoralizować człowieka, świadczy szokujące zachowanie Hammonda, który spokojnie delektuje się lodami, kiedy jego zaginione wnuki błąkają się podczas burzy po pozbawionym zabezpieczeń parku („nie tragizujmy”). W prawdziwą histerię wpada natomiast, gdy pracownicy parku nieostrożnie obchodzą się z wartymi fortunę dinozaurami. To prowadzi nas do fundamentalnego pytania o wartość ludzkiego życia w przyszłym (obecnym?) świecie. Być może ziści się ponura wizja Richarda Morgana, nakreślona w „Modyfikowanym węglu”:

„Życie ludzkie nie ma wartości. Czy po wszystkim, co widziałeś, jeszcze się tego nie nauczyłeś? Samo w sobie nie jest nic warte. Żeby zbudować maszyny, potrzeba pieniędzy. Pieniędzy potrzeba na wydobycie surowców. Ale ludzie? – Wydała dźwięk jak przy splunięciu. – Zawsze możesz dostać więcej ludzi. Mnożą się jak komórki rakowe, bez względu na to, czy tego chcesz, czy nie. Takeshi, mamy nadmiar ludzi. Więc po co ich cenić? (…) Prawdziwe ciało ludzkie jest tańsze niż maszyna. To aksjomatyczna prawda naszych czasów.”

Może jednak jeszcze nie jest za późno. Może jest dla nas nadzieja. Wyraża ją profesor Malcolm (oczywiście), w słowach, które uważam za najważniejsze przesłanie książki:

„Chciałbym, żeby ludzie się przebudzili. Od czterystu lat rozwijamy naukę w nowoczesnym znaczeniu tego słowa i po upływie tak długiego czasu powinniśmy już wiedzieć, do czego nauka się nadaje, a czemu szkodzi. Czas na zmiany”.

Na koniec wreszcie – tytułowy Park Jurajski, największa atrakcja turystyczna w historii ludzkości, najbardziej niezwykły ogród zoologiczny na świecie. I tutaj dopiero film Spielberga zyskuje przewagę nad książką, gdyż przeczytać o ataku tyranozaura, a zobaczyć go na własne przerażone oczy, to mimo wszystko różnica. Jednak jeśli ktoś obejrzy film, a nie przeczyta powieści Crichtona, to jakby skubnął wisienkę, nie dostrzegając, że pod nią jest cały tort.