Profesor Lew-Starowicz o budowaniu szczęścia i osiąganiu wewnętrznego spokoju.

„Taniec to ruch dostępny dla każdego. Każdy z nas może roztańczyć swoje życie. (…) Człowiek, który włącza sobie muzykę i zaczyna tańczyć, to ktoś młody duchem, spontaniczny i zdolny do sprawiania sobie przyjemności”.

Profesor Lew-Starowicz taniec bardzo sobie ceni i chętnie wymienia jego liczne zalety. Sam tańczy przy każdej okazji, a do tego jest didżejem. W rozmowie z Krystyną Romanowską ten uznany polski seksuolog, a przy tym powszechnie lubiany człowiek opowiada o tym, jak nie zmarnować sobie życia i cieszyć się nim wbrew przeciwnościom losu.

Na poczucie szczęścia składają się bardzo drobne sprawy, małe radości skrupulatnie wyłuskiwane z każdego dnia: wygodny fotel, kieliszek wina, dobra lektura, zieleń dokoła, kwiaty, uśmiech bliskiej osoby, muzyka w samochodzie, taniec z przyjaciółmi, telefon komórkowy, który pozwala nam pozostawać w kontakcie z bliskimi, planowanie urlopu, przystrzyżony trawnik… Ważne, by te drobne radości dostrzegać, a do tego potrzebne jest zaakceptowanie niesprawiedliwości świata, pogodzenie się z biegiem wypadków, czyli z tym wszystkim, na co i tak nie mamy wpływu (Marek Aureliusz to ulubiony filozof profesora). Życie bowiem nie jest sprawiedliwe, o czym świadczą dziesiątki przypadków („Kto najwięcej zyskał na zmianie ustroju? Ci, którzy walczyli w Solidarności w Stoczni Gdańskiej? Na ogół obłowili się cwaniacy, którzy wyczuli koniunkturę i szybko zatroszczyli się o swoje finanse. A ci ideowi? Chichot historii”). Reagujmy na niesprawiedliwość, dajmy dobry przykład innym, swoją postawą wpływajmy na ludzi w najbliższym otoczeniu, ale bądźmy świadomi, że nie naprawimy całego świata. Bądźmy dobrzy i przyzwoici, mimo że te pojęcia bardzo się we współczesnym świecie zdewaluowały i bywają traktowane jak obelga. Otaczajmy się dobrymi ludźmi, a ograniczajmy kontakt z tymi, którzy mają na nas zły wpływ. Bądźmy też wrażliwi, ale nie nadwrażliwi: dostrzegajmy piękno w drobnych rzeczach, reagujmy na płacz dziecka i krzywdę, jednak unikajmy wpadania w rozpacz, która odbiera chęć działania i wpędza w depresję. Pielęgnujmy w sobie zdolność do przeżywania radości związanych ze zwyczajnym życiem, gdyż to one składają się na nasze poczucie przyjemności.

„Jesteśmy otoczeni olbrzymią ilością informacji, które trudno przetworzyć. Otwórzmy na chwilę stronę jednego z popularniejszych portali internetowych. Oto strona tytułowa: kto z kim się kłóci, kto pokazał gołą pupę albo piersi, kto się rozwiódł, a kto wrócił do siebie. Oprócz tego wojna w Syrii, zamach terrorystyczny, gwałt. Przestajemy być już wrażliwi na rzeczywistość. (…). Ale to jest również sprawa naszego wyboru, możemy nie wchodzić na te strony w internecie, a w telewizji oglądać kanały poświęcone przyrodzie i sztuce”.

Profesor Lew-Starowicz poczucie szczęścia wiąże z zadowoleniem z pewnych obszarów życia („Pewne rzeczy udało mi się wywalczyć, sporo ludzi wykształciłem. Zwiedziłem kawał świata, widziałem fajne rzeczy, zdrowie mam nie najgorsze”). Życie w wymiarze tu i teraz, niezamartwianie się na zapas („Doświadczenie nauczyło mnie, że jutro może mnie już nie być”), oparcie w grupie (rodzina, grono przyjaciół), obecność zwierząt („Wierne spojrzenie w oczy mojego psa, budzenie rano mokrym nosem to jedne z najpiękniejszych chwil”), kontakt z naturą, kultywowanie pasji pomagają zachować wewnętrzny spokój w chaotycznym, przebodźcowanym świecie i zwiększają nasze poczucie szczęścia („Pół godziny słuchania merengue i już nie jest źle”).

Profesor wtóruje tym, którzy ostrzegają, że psychologia pozytywnego myślenia poszła trochę za daleko (do tego grona należy między innymi Oliver Burkeman, autor doskonałej książki „Szczęście. Poradnik dla pesymistów”). Niepohamowane zdrowym autokrytycyzmem dążenie do szczęścia i sukcesu przyczyniło się niewątpliwie do powstania dzisiejszej kultury narcyzmu:

„Dzisiaj wszyscy się uwielbiają, CV piszą same Einsteiny. I trochę to dryfuje w stronę narcyzmu. W dzisiejszych czasach powinniśmy jednak sięgnąć po filozofię umiaru: upowszechnić Marka Aureliusza, Cycerona, Senekę. Wziąć od nich złoty środek, czyli przekonanie, że mam wady, zalety i ograniczenia, które znam”.

Potrzebujemy dystansu do siebie, otwartości na konstruktywną krytykę, „bo to feedback, który ostrzega, że nie można siebie traktować za bardzo serio”. Nie jesteśmy wyjątkowi, nie jesteśmy najważniejsi, świat nie kręci się wokół nas i to nie powód, by się na niego obrażać. Właściwą perspektywę pomogą nam uzyskać książki i jest to jedna z wielu licznych zalet czytania, do którego ja przekonuję z żarem równie wielkim, jak profesor Lew-Starowicz do tańca.

„Czytając książkę, obcuję z inną przestrzenią i innymi ludźmi, którzy mają swoje emocje. Znajduję się w innych światach. Człowiek wtedy wychodzi przynajmniej chwilowo z poczucia, że oto jestem pępkiem świata, a moje sprawy są najważniejsze na świecie”.

„Sztuka życia” nie jest książką motywacyjną. Profesor Lew-Starowicz nie odkrywa Ameryki, gdy sekretu szczęścia szuka w stoicyzmie pomieszanym z bardzo popularną ostatnio uważnością (mindfulness). Przypomina, że życie człowieka jest niepełne bez związków z innymi ludźmi, a wewnętrzna równowaga zależy od naszej gotowości zaakceptowania niesprawiedliwości świata i niepewnej ludzkiej kondycji. Wszystko to już znam: pisali o tym przywołany przeze mnie Oliver Burkeman, Alain de Botton w „O pocieszeniach, jakie daje filozofia” i Peter J. Vernezze w „Don`t worry, be stoic”. Mimo wszystko można „Sztukę życia” przeczytać. To zapis podnoszącej na duchu rozmowy, przypominającej o tym, że mamy tylko jedno życie i dlatego warto je przeżyć dobrze (nawet jeśli nie jesteśmy uznanymi lekarzami, a świat zwiedzamy, wędrując palcem po mapie). Wciąż jeszcze mamy wybór, na przykład między oglądaniem nastawionych na sensację wiadomości a przeczytaniem dobrej książki. Wybierajmy mądrze.