„Spójrz na zegarek lub znajdź zegar ze wskazówką minutową i spróbuj przez zaledwie dziesięć sekund nie mieć żadnych myśli związanych z białym niedźwiedziem… czas, start!

Składam wyrazy współczucia z powodu porażki.”

Oliver Burkeman

Zauważyliście, że gdy szczególnie wam na czymś zależy, wtedy najczęściej ponosicie porażkę? Codziennie gotujecie pyszny obiad, a gdy zaprosicie gości, ten sam rutynowo już przyrządzany posiłek wyjątkowo się nie uda. Skupiacie się na tym, by nie rozlać wody ze szklanki i właśnie wtedy najczęściej ją rozlewacie.

Teoria procesów ironicznych zajmuje się analizą działań człowieka, które, mając na celu uniknięcie pewnych myśli lub zachowań, skutkują – o ironio! – ich wzmocnieniem. Zdolność do popełniania błędów ironicznych leży głęboko w charakterze człowieka i przekłada się na „prawo odwróconego wysiłku”: im bardziej się staramy, tym bardziej wszystko psujemy. Stąd też wniosek Olivera Burkemana: wszelkie huraoptymistyczne poradniki o pozytywnym myśleniu są szkodliwe, ponieważ wywołują odwrotny efekt. To właśnie gorliwe staranie się, by czuć się szczęśliwym, wpędza nas w rozpacz. Im usilniej próbujemy wyeliminować ze swego życia negatywne emocje – brak pewności siebie, smutek, porażkę – tym bardziej czujemy się niepewni, lękliwi, bezbronni. Poradniki pozytywnego myślenia zaprzeczają też samej istocie człowieczeństwa: ludzie to nie bezmyślnie wyszczerzone klauny z parciem na sukces.

W „Szczęściu. Poradniku dla pesymistów” Oliver Burkeman proponuje nam alternatywę: trudniejszą, ale bardziej satysfakcjonującą „negatywną drogę” ku szczęściu. Wiąże się ona z czerpaniem radości z niepewności, zaakceptowaniem własnej bezbronności, odpuszczeniem sobie pozytywnego myślenia, oswojeniem porażek i pogodzeniem się z własną śmiertelnością. Wbrew twierdzeniom wszystkich oszołomów zwanych trenerami pozytywnego myślenia, pesymizm często bywa zdrowy i równie produktywny jak optymizm. A niepewność bywa z kolei piękniejsza i bogatsza od pewności, co zauważyła także Wisława Szymborska (w wierszu „Miłość od pierwszego wejrzenia”).

Kluczowa dla zrozumienia tego podejścia jest właściwa interpretacja słowa „negatywny”. Negatywna droga do szczęścia nie stanowi argumentu na złośliwą przekorę za wszelką cenę. Wiąże się raczej z rozwijaniem umiejętności „zaprzestania” – uczeniem się tego, by nie gonić natarczywie za pozytywnymi uczuciami i zaakceptować fakt, że w życiu przydarzają nam się także rzeczy niemiłe. Badania sugerują, iż osoby w żałobie, które nie chcą pogodzić się ze śmiercią i stawiają opór rozpaczy, najdłużej podnoszą się po stracie. Wewnętrzna równowaga nie opiera się więc na uciekaniu od negatywnych uczuć, motywowaniu się czy pozytywnym myśleniu, lecz zależy od naszej gotowości zaakceptowania niepewnej ludzkiej kondycji i wszystkiego, co się z tym wiąże.

O tym, że droga do szczęścia może zależeć od trudnych doświadczeń, mówili już stoicy, których filozofia od lat jest mi bardzo bliska. Stoicy doskonale opanowali sztukę konfrontacji z najgorszym z możliwych scenariuszy, ćwicząc się w zachowaniu spokoju w obliczu próby.

„Dla stoików idealnym stanem umysłu był spokój, a nie pełen ekscytacji aplauz, który orędownicy pozytywnego myślenia zazwyczaj wydają się mieć na myśli, kiedy używają słowa szczęście. A spokój można było osiągnąć, nie z uporem maniaka gnając za przyjemnymi doświadczeniami, lecz kultywując pewien rodzaj wyciszonej obojętności względem tego, co nam się przytrafia. Pewnym sposobem na dokonanie tego, argumentowali stoicy, było zwrócenie się ku negatywnym emocjom i doświadczeniom: bliskie przyglądanie się nim zamiast uciszania.”

Zdaniem stoików przyczyną naszego cierpienia nie są wydarzenia lub doświadczenia, lecz nasze przekonania na ich temat. Gdy w pracy denerwuje nas gadatliwy kolega, tak naprawdę to nie on jest problemem, lecz nasze nastawienie: chcemy skończyć pracę bez przeszkadzania, a kolega uniemożliwia nam osiągnięcie tego celu. I pojawia się złość. Na kolegę, oczywiście. W ten sposób konflikt pragnienia z nieustępliwą rzeczywistością prowadzi do frustracji. Jak zauważył Alain de Botton w książce „O pocieszeniach, jakie daje filozofia”, konflikt ten pojawia się już w okresie niemowlęcym wraz z odkryciem, że źródła zadowolenia znajdują się poza naszą kontrolą, a świat nie zawsze troszczy się o nasze pragnienia. Dlatego ważne dla naszego samopoczucia jest, by zdobywać wiedzę o tym, jak nie czynić świata jeszcze bardziej nieustępliwym za sprawą naszych reakcji: przypływów wściekłości, użalania się nad sobą, niepokoju, zadufania w sobie, paranoi. To właśnie stoicyzm próbuje pogodzić ludzi z prawdziwym obliczem rzeczywistości, aby oszczędzić nam frustracji. Niebezpiecznie optymistyczne założenia dotyczące tego, jaki jest świat i jacy są ludzie, to najczęstsze źródła gniewu. Po co wyznaczać sobie nierealne, zbyt ambitne cele? Po co zakładać, że jutro zrealizuję swój plan dnia, nie uwzględniając przy tym wszystkich czynników, które mogą zakłócić moją pracę? Po co się złościć na deszcz, że pada i na kolegę, że gada? Stoicy proponują, żeby w takich chwilach zadać sobie pytanie: czy to inni ludzie mi przeszkadzają, czy też moja opinia na ich temat? I zalecają pogodzenie się z nieuniknioną ułomnością ludzkiej egzystencji.

„Co w tym dziwnego, że źli ludzie złych dopuszczają się czynów? – pytał Seneka. – Co w tym nadzwyczajnego, jeśli nieprzyjaciel szkodzi, przyjaciel obraża, syn popełnia błędy, a niewolnik broi szelmostwa?”

Gdy doznajemy przykrości, przypisujemy zdarzeniom lub rzeczom działanie celowe: deszcz pada, by zrobić mi na złość, kolega gada, żebym nie mógł skończyć pracy, dziecko jest nieposłuszne, bo chce mnie zdenerwować. A to nie tak. Nie jesteśmy pępkiem świata. Rzeczy po prostu się dzieją. Pogódźmy się z tym, że świat jest, jaki jest. Im mniej będziemy oczekiwać, tym większy będzie nasz spokój. Dotyczy to także naszych planów na przyszłość, którymi zaprzątamy sobie głowy tak bardzo, że zapominamy o tym, co się dzieje tu i teraz.

„Nieustanny optymizm w kwestii przyszłości doprowadza tylko do większego szoku, kiedy sprawy idą nie tak jak trzeba; walcząc o podtrzymanie wyłącznie pozytywnych przekonań w kwestii przyszłości, koniec końców, optymista jest gorzej przygotowany i bardziej zdruzgotany, kiedy sprawy przybiorą obrót, co do którego żadna doza perswazji nie sprawi, że można go nazwać dobrym.”

Zamiast unikać wszelkich myśli o najgorszych możliwych scenariuszach, warto czasem się z nimi zmierzyć i przeanalizować, jak bardzo wszystko może się spaprać. Odkryjemy wtedy, że nasze największe nawet lęki były znacznie przesadzone: no dobrze, nie zdam tego egzaminu, ale czy świat się przez to zawali? Cierpienia nie da się uniknąć, ale można się na nie przygotować. I znowu de Botton:

„Niebezpieczna naiwność kryje się w oczekiwaniu, że przyszłość ułoży się zgodnie z zasadami prawdopodobieństwa. Każdy wypadek, jaki kiedykolwiek przytrafił się człowiekowi, obojętnie jak rzadki i jak odległy w czasie, jest ewentualnością, na którą musimy się przygotować.”

Istnieje jeszcze inna korzyść z takiej pesymistycznej wizualizacji najgorszych scenariuszy: pomaga nam ona przełamać „hedonistyczną adaptację”. Zauważyliście, jak gładko i szybko przechodzimy do porządku dziennego nad każdym nowym źródłem przyjemności? Marzymy o zwierzątku, ale gdy już je mamy, przestaje nas cieszyć. Nowszy model telefonu? Radość na jedno popołudnie, potem rutyna. Przyzwyczajenie zabija w nas radość.

„Skutki adaptacji może odwrócić regularne przypominanie sobie o możliwości utraty każdej z rzeczy, którymi właśnie się cieszysz – jak również tego, że tak naprawdę z pewnością stracisz je wszystkie, gdy, koniec końców, dosięgnie się śmierć. Myśl o możliwości straty czegoś, co ma dla ciebie dużą wartość, wyciąga tę rzecz z tła twojego życia i ponownie stawia na środku sceny, gdzie może znów przynosić ci radość.”

„Szczęście. Poradnik dla pesymistów” Olivera Burkemana to książka wnikliwa i mądra – w odróżnieniu od wszelkich schematycznych i spłyconych poradników dotyczących pozytywnego myślenia. Uwadze czytelników polecam zwłaszcza rozdziały poświęcone porażce i bezpieczeństwu, o których zamierzałam wspomnieć, dopóki nie zorientowałam się, że całe miejsce oddałam stoikom. Poradnik Olivera Burkemana powinno się sprzedawać w pakiecie razem z esejami „O pocieszeniach, jakie daje filozofia” Alaina de Bottona, gdyż obie te książki wyrastają z tego samego ducha i pięknie się uzupełniają.