„Zapraszam do świata, w którym chodząca śmierć to chleb powszedni”.

Łukasz Rzadkowski, założyciel największego w Polsce portalu o zombie (iminfected.pl), zebrał w pierwszym tomie swego „Leksykonu…” filmy o zombiakach z lat 1932 – 2000 (pierwsza i druga fala, z przełomową „Nocą żywych trupów” George`a Romero pośrodku). Najważniejszym kryterium doboru tytułów było pojawienie się w nich żywego trupa: „Nieważne przy tym, czy jest to rezultat magii, czy nauki. Przemieniony ma zachowywać się jak trup lub nim być i w obu wypadkach ma on mieć zdolność poruszania się”.

Hasła w „Leksykonie…” ułożone są w porządku chronologicznym i mają formę recenzji. Autor krótko nakreśla fabułę, ocenia grę aktorską i charakteryzację. Nie stroni również od ciekawostek. Dowiadujemy się na przykład, że w filmie Boba Clarka Children Shouldn`t Play with Dead Things (z 1972 roku) na zrobionych ze styropianu nagrobkach pojawiają się imiona członków ekipy. Z kolei rekord przelanej na ekranie sztucznej krwi wciąż należy do „Martwicy mózgu” Petera Jacksona (tak, tego od ekranizacji Tolkiena). Podobno w wielu krajach nieodłącznym elementem dodawanym przy wypożyczeniu tego filmu była torba na wymioty. Dla wielbiciela gatunku jest to jednak pozycja obowiązkowa:

„Jeżeli ktoś uważa się za prawdziwego fana produkcji zombie, a na swojej liście nie odhaczył powyższego tytułu, znaczy to, że w rzeczywistości do fana mu bardzo daleko. Martwica mózgu prezentuje nie tylko innowacyjne podejście do filmów grozy. Produkcja ta bowiem na zawsze odmieniła postrzeganie gatunku gore w kinematografii. Obfitująca w liczne absurdy, narracja jest nawet dla najbardziej doświadczonych widzów specyficznym doświadczeniem”.

To specyficzne doświadczenie mam już dawno za sobą, większość filmów przywoływanych przez Rzadkowskiego również nie była mi obca. Jako pasjonatka tego tematu, tropiąca motyw zombie zarówno w filmie, jak i w literaturze (vide: Akcja Zombifikacja), z przyjemnością po „Leksykon żywej śmierci” sięgnęłam, wietrząc okazję do odkrycia nowych (w sensie: nieznanych mi jeszcze) tytułów i porównania opinii. Nie rozczarowałam się: książka Rzadkowskiego to ponad dwieście stron poświęconych wyłącznie wszelkiej maści zombiakom: niewolniczym ofiarom religii voodoo, szwendającym się po okolicy powolnym zdechlakom oraz agresywnym i szybkonogim bestiom. Porządek chronologiczny pozwala nam prześledzić ewolucję tego tematu, w którym jak w lustrze odbija się cała historia kina, zawsze żywo reagującego na zmieniającą się rzeczywistość, przynoszącą ludziom nowe nadzieje, ale i nowe lęki:

„Figury zombie zawsze wyzyskiwane były zgodnie z wymogami zmieniającej się rzeczywistości, co jest bardzo charakterystyczne dla kultury popularnej. Przykładem może być tutaj choćby przełom, jakim była eksploracja kosmosu za pomocą bezzałogowych obiektów, czyli tzw. sond kosmicznych. Już pierwsze filmy łączące motywikę zombie z kosmosem powstawały właśnie w latach 50., kiedy ten temat cieszył się największym zainteresowaniem – i to nie tylko jako medialny news, ale też jako kinematograficzny fenomen”.

Książka Łukasza Rzadkowskiego to pozycja skierowana przede wszystkim do fanów gatunku. W „Leksykonie…” aż roi się od filmów klasy B (i niżej), co – włącznie z poruszaną tematyką – nie wszystkim przypadnie do gustu. Pasjonaci tematu będą jednak zachwyceni.