„Jeśli niemożliwe jest gdzieś możliwe, to na pewno w Widmowym Porcie”.

Widmowy port jest tajemniczym i dziwnym miejscem. Latem są tu lody, leżaki i mewy, ale gdy nadciągają pierwsze zimowe sztormy, nawet miejscowi trzymają się z daleka od plaży, gdzie we wraku okrętu wojennego wciąż podobno czai się obślizgły malamander… Być może to tylko legenda, ale „w miejscu takim jak Widmowy Port legendy mają w sobie więcej… mięsa”.

W miasteczku funkcjonuje jedyna na świecie Widmowa Poradnia Czytelnicza, w której można otrzymać książkową receptę („Dobra lektura pomaga na wszystko”). Ten pomysł autora spodobał mi się najbardziej. W Poradni urzęduje gadający kot Erwin, bo przecież książki i koty są nierozłączne. Nad brzegiem morza spotkać można zachwycającą postać – to pani Fosil, „profesjonalna przeszukiwaczka plaż”. W Widmowym Porcie znajduje się też wiekowy hotel Grand Nautilius, którego właścicielką jest stara pani Kraken. W Biurze Rzeczy Znalezionych hotelu pracuje Herbert Lemon, chłopiec wyrzucony przez morze na brzeg na skrzyni cytryn. To właśnie do niego zwraca się z prośbą o pomoc ścigana przez Bosakorękiego Violet Parma. Jej rodzice zaginęli dwanaście lat temu w tajemniczych okolicznościach. Czy ich zniknięcie ma coś wspólnego z malamandrem, legendarnym potworem, którego jaja spełniają życzenia?

„Malamander” Thomasa Taylora sprawdzi się jako wakacyjna lektura dla młodszych czytelników: nadmorskie miasteczko, miejscowa legenda, duchy i mroczne tajemnice dobrze wpisują się w letni klimat. Uczciwie jednak przyznać muszę, że mnie ta książka jakoś specjalnie nie zachwyciła: po przeczytaniu kilku entuzjastycznych opinii na jej temat spodziewałam się czegoś więcej. Niestety, efektu „wow” nie było.