Zbiór opowiadań, pochodzących z niezliczonych krain „po drugiej stronie lustra”.

„Wystarczy odpowiedni kąt, by lustro zmieniło się w magiczną ramę, ukazującą wszystko, co umiemy sobie wyobrazić, a nawet kilka rzeczy, których nie potrafimy.

(Dym zaciera ostre kontury)”.

Dla Stendhala powieść była zwierciadłem przechadzającym się po gościńcu. W jego tafli odbijały się nasze zwyczajne życia i codzienne sprawy. Neil Gaiman uważa, że lustrami są także jego fantastyczne opowiadania, wyjaśniające, jak działa nasz świat, i ukazujące rzeczy, których normalnie nie moglibyśmy dostrzec:

„Fantastyka – a cała literatura pod takim czy innym względem jest właśnie fantastyką – to lustro. Krzywe, owszem, czasem skrywające prawdę, ustawione pod kątem czterdziestu pięciu stopni wobec rzeczywistości, niemniej jednak lustro, dzięki któremu możemy opowiadać sobie rzeczy niewidoczne w inny sposób. (Bajki, jak powiedział kiedyś G.K. Chesterton, są bardziej niż prawdziwe. Nie dlatego, że twierdzą, iż smoki istnieją, ale ponieważ mówią, że smoka da się pokonać)”.

W „Dymie i lustrach” są opowiadania, które mnie zachwyciły. Tak było z otwierającą zbiór „Rycerskością”. Jest to historia ubogiej, samotnej emerytki, która w sklepie z rzeczami z drugiej ręki nabywa… świętego Graala. Genialny pomysł, by zwykłe życie współczesnej staruszki spleść z legendami arturiańskimi, został tu po mistrzowsku zrealizowany. Do kobiety przybywa Galaad, młody mężczyzna w lśniącej zbroi, a poproszony o dokument („Pani Whitaker wiedziała, że nie należy wpuszczać do domu obcych, gdy jest się starszą osobą i mieszka samotnie”), pokazuje zwój podpisany przez samego króla Artura. Za świętego Graala młodzieniec oferuje staruszce cudowne artefakty: miecz Balmung, który potrafi przeciąć na pół spadający włos, Kamień Filozoficzny, Jajo Feniksa i jabłko z sadu Hesperyd, przywracające młodość i urodę.

„W jednym momencie powróciła do niej przeszłość. Przypomniała sobie, jak to jest być młodą, mieć jędrne, szczupłe ciało słuchające wszelkich poleceń. Biec wiejską dróżką z radością niegodną damy. Dostrzegać uśmiechy mężczyzn pozdrawiających ją, bo jest szczęśliwa, jest sobą”.

Pani Whitaker odrzuca jednak pokusę i oddaje jabłko rycerzowi („Nie powinieneś przynosić podobnych rzeczy starszym paniom”). Gdy podczas następnej wizyty w sklepie z używanymi rzeczami znajduje zaśniedziałą lampę, przypominającą wydłużony imbryk, rozsądnie odkłada ją na miejsce („Ostatecznie, pomyślała pani Whitaker w drodze do domu, i tak nie miałabym jej gdzie postawić”).

Bohaterka opowiadania uczy nas pokory: godzi się ze swoją starością i akceptuje swój los, nie pragnąc rzeczy nieosiągalnych – nagłego bogactwa (wygrana w totka, spadek po cioci z Ameryki), odzyskania młodości (tony makijażu i operacje plastyczne), oszukania śmierci (wszyscy ci staruszkowie, którzy naśladują swoje wnuki). Dlatego właśnie decyzje pani Whitaker – by odrzucić najbardziej kuszące dary Galaada i odstawić cudowną lampę na półkę – czynią to opowiadanie arcydziełem.

Wielbiciele mruczków z pewnością zachwycą się historią o Czarnym Kocie bez imienia, który każdej nocy walczy z potworami, odganiając nieszczęścia od ludzkiej rodziny, za co zresztą płaci ogromną cenę (stąd zresztą tytuł: „Cena”). Fani science fiction docenią „Zmiany” – opowiadanie o lekarzu, który, poszukując lekarstwa na raka, odkrył sposób na zmianę płci:

„Gdy umierał, otoczony przez złotych ludzi, nie-mężczyzn i nie-kobiety, wypowiedział tylko jedno słowo:

– Anioły – rzekł”.

Bohater „Kufelka starego Shoggotha”, wędrując z kompletnie niewiarygodnym przewodnikiem po angielskim wybrzeżu, trafia do miejscowości… Innsmouth, w której niejaki A. Al-Hazred prowadzi pub pod nazwą „Księga martwych imion”. W tymże pubie nasz podróżnik spotyka akolitów Wielkiego Cthulhu, złorzeczących Lovecraftowi:

„Weźcie choćby jedno z jego pieprzonych zdań. Hmm. Ciężarny księżyc zawisł tuż nad posępnymi kabłąkowatymi mieszkańcami bluźnierczego Dulwich. Co to ma znaczyć? Co? Co to ma znaczyć? Powiem wam, co to, do cholery, znaczy. Znaczy to, do cholery, że księżyc był prawie w pełni, a wszyscy mieszkańcy Dulwich wyglądali jak dziwaczne żaby. To właśnie miał na myśli”.

Tubylcy wychylają w pubie kolejne kufelki starego Shoggotha, gdyż nie mają zbyt wiele do roboty: bycie akolitą bóstwa, które śpi (lub, wyrażając się bardziej precyzyjnie, jest martwe), „to nie ciężka harówka w szczycie sezonu”.

„-Co cię sprowadza do Innsmouth? – spytał wyższy z mężczyzn. – Pewnie jesteś jednym z naszych amerykańskich kuzynów, przybywających, by obejrzeć najsłynniejszą angielską wioskę?

– Wiesz, że tę w Ameryce nazwano na cześć naszej? – dodał niższy.

– Mamy w Stanach jakieś Innsmouth? – zdziwił się Ben.

– O, tak – odparł niższy. – Cały czas o nim pisał ten, którego nazwiska nie wymieniamy.

– Słucham? – wtrącił Ben.

Drobny mężczyzna spojrzał przez ramię, po czym syknął donośnie:

– H.P. Lovecraft.

– Mówiłem, żebyś nie wymawiał tego nazwiska – upomniał go przyjaciel (…)”.

W „Dymie i lustrach” znajdziecie więcej takich perełek: wstrząsającą „Dzieciznę”, przewrotne „Załatwimy ich panu hurtowo”, poświęcone aniołom „Morderstwa i tajemnice”, „Zamiatacza Snów” oraz „Szkło, śnieg i jabłka” – mroczną trawestację baśni, w której to Śnieżka jest potworem. Każda z opowiedzianych historii nie jest bardziej rzeczywista niż „wypuszczony z ust kłąb dymu” i każda silnie porusza wyobraźnię:

„To przekazy z krainy Po Drugiej Stronie Lustra, obrazy w żeglujących po morzu chmurach. Dym i lusterka – oto czym są”.