Zwieńczenie mrożącej krew w żyłach trylogii o nawiedzonym miasteczku Pine Deep.

„Dzisiejszy księżyc, zły i brzydki, był w ostatniej kwadrze. Miał brudny, żółtoczerwony kolor, wyglądał jak posiniaczone ciało. Wydawało się, że ostrym końcem wbija się między drzewa. Niebo nad nimi roiło się od ptaków, które krakały i krążyły wokół, podekscytowane jak Rzymianie w czasie igrzysk”.

Nad Pine Deep wisi wizja bankructwa. Zaraza zniszczyła plony, burmistrz przebywa w szpitalu, a termin największej lokalnej atrakcji – Festiwalu Halloween – zbliża się wielkimi krokami. Utrzymujące się z turystów miasteczko nie może zrezygnować z takiej okazji. Obowiązki burmistrza przejmuje Malcolm Crowe, który przeczuwa, że Zło jeszcze z Pine Deep nie skończyło. I, oczywiście, ma rację. Mistrz, z pomocą swoich ludzkich przybocznych, szykuje sobie wielkie wejście – dokładnie 31 października. W tym dniu wampiry wyjdą z ukrycia, a przez odcięte od świata miasteczko przetoczy się Czerwona Fala, która zacznie rozlewać się po okolicy, by na zawsze zmienić oblicze ziemi.

„Kiedy Pan powstanie, zapanuje Nowy Porządek i stare zależności nie będą miały żadnego znaczenia. Związki między ludźmi znikną na zawsze”.

Jonathan Maberry zafundował nam upiorną halloweenową historię, która mrozi krew w żyłach i ani przez chwilę nie nuży. Wielbiciele horrorów znajdą tu wszystko, o czym tylko mogli zamarzyć: wampiry, dhampiry, wilkołaki i duchy, zaskakujące zwroty akcji, atmosferę prawdziwej grozy, wstrzasające sceny i dramatyczną walkę o życie. Maberry jest świetnym opowiadaczem i umiejętnie buduje nastrój. Ma również talent do tworzenia postaci, a sposób, w jaki opisuje prowincjonalne życie, przypomina mi bardzo prozę Stephena Kinga. Zaznaczyć jednak trzeba, że King, nawet w „Miasteczku Salem”, nie przekroczył pewnej granicy – Maberry chyba nawet jej nie zauważył. Jeśli szukacie mocnej lektury na Halloween, sięgnijcie po trylogię o Pine Deep.