Szukacie dobrego horroru? Oto on.

Debiut Bartłomieja Fitasa to historia mroczna i miejscami okrutna, ale nie tak obrzydliwa jak dzieła Edwarda Lee, przez które nie jestem w stanie przebrnąć. Ma odpowiedni klimat, świetne zwroty akcji i wszystko to, czego można oczekiwać od porządnego horroru. Polska literatura grozy zyskuje kolejne warte zapamiętania nazwisko, a fani opowieści z dreszczykiem zacierają ręce. Cóż za urodzaj!

W tej pełnej napięcia, niepokojącej opowieści nie ma happy endu: od początku wszystko się rypie i z każdą stroną jest już tylko gorzej. Otwiera ją wypadek samochodowy, w którym giną rodzice Kacpra, wówczas dwuletniego. Sierota trafia do Domu Dziecka, niedofinansowanego i ledwo wiążącego koniec z końcem, ale prowadzonego przez oddanych i pełnych poświęcenia wychowawców – do czasu nieuniknionego zamknięcia. Gdy powtórnie spotykamy Kacpra, ma dwanaście lat i stoi przed Domem Dziecka Sióstr Bożego Miłosierdzia, położonym na skraju lasu w niewielkiej podkrakowskiej miejscowości. Jest połowa listopada. Chłopiec ma złe przeczucia, nowe miejsce wywołuje w nim niepokój, zdaje się emanować złem. To przykre wrażenie pogłębiają jeszcze spojrzenia zakonnic: zimne i pozbawione dobroci. Przerażająca jest zwłaszcza siostra Ezechiela – wysoka, przeraźliwie chuda starucha o wyglądzie strzygi. W ponurym, pogrążającym się w ruinie sierocińcu dzierży ona władzę absolutną i bardzo lubi jej nadużywać. Dzieci są tu zastraszone i milczące. Najmniejsza błahostka może być pretekstem do wymierzenia kary, przy czym siostra Ezechiela ewidentnie lubuje się w przemocy psychicznej i fizycznej. Szarpanie, wyzwiska i bicie są tu na porządku dziennym. Siostry nie tolerują żadnego odstępstwa od surowych reguł: Ezechiela znęca się nad leworęcznym Kacprem („W moim domu wszyscy jedzą i piszą prawą ręką! Rozumiesz?! Nie będę tolerowała takich dziwaków jak ty! Jeżeli ci się to nie podoba, to wynocha do lasu!”). Jednocześnie, niczym w „Dewotce” Ignacego Krasickiego, zakonnice rygorystycznie przestrzegają pór modlitw i odmieniają imię Pana przez wszystkie przypadki.

Kolejna odsłona, kolejne spojrzenie na sierociniec – tym razem oczami dyrektora innego domu dziecka, który, zaniepokojony brakiem kontaktu z siostrą Ezechielą, postanowił osobiście zawitać w progi powierzonego jej przybytku, czego szybko pożałował.

„Smród, który uderzył go w twarz, był nie do zniesienia. Mdląca woń gnijącego mięsa i fekaliów sprawiła, że zaczęło mu się kręcić w głowie.

Opatuliwszy szczelnie usta i nos szalikiem, wkroczył do środka. Dookoła było zupełnie ciemno. Był tu jednak wielokrotnie, więc wiedział, gdzie znajduje się najbliższy włącznik światła.

Idąc po omacku nastąpił na coś, co pod jego ciężkim zimowym butem pękło z ohydnym plaśnięciem. Nie zwrócił jednak na to większej uwagi. Panika i niedowierzanie, jakie w tamtej chwili odczuwał, wzięły górę nad bodźcami zewnętrznymi.

Wreszcie dotarł do włącznika i zapalił światło. To, co zobaczył, sprawiło, że w jego gardle zamarł krzyk. Dookoła leżały kawałki mięsa i strzępki habitów. Do tego wszędzie była zakrzepnięta krew; pokrywała dosłownie wszystko – podłogę, ściany, okna, a nawet sufit”.

Od tego momentu fabuła biegnie dwutorowo: poznajemy dalsze losy Kacpra, a jednocześnie bierzemy udział w dochodzeniu, które ma wyjaśnić masowe morderstwo opiekunek i zniknięcie dzieci. Detektywi dwoją się i troją, bestialskich mordów przybywa, a na każdym miejscu zbrodni znaleźć można martwe ćmy. Babranie się w tej sprawie zaczyna szkodzić wszystkim zainteresowanym oraz ich bliskim. Atmosfera staje się ciężka i klaustrofobiczna. Detektywi, stając raz po raz w obliczu niewyjaśnionych, nadnaturalnych zjawisk, konsultują się z jasnowidzem, gdyż „lepsze są absurdalne sposoby niż całkowita bierność”. Czy z jego pomocą odkryją, co tak naprawdę wydarzyło się w podkrakowskim sierocińcu? Tego wam nie zdradzę, jednak zapewniam, że Bartłomiej Fitas przygotował dla czytelników niejedną niespodziankę. Będziecie wstrząśnięci jak martini Jamesa Bonda. „Potępiona” to przemyślana, dobrze skonstruowana, wartka i pozbawiona dłużyzn historia, która wciągnie was od pierwszej strony. Chcę więcej takich debiutów.