Doradzała czytelnikom, jak kochać szczęśliwie, ale sama nie miała szczęścia w miłości. Być może dlatego, że – wbrew swym własnym zaleceniom – uparcie za nią goniła.


„Miłość to szereg lat przyjaźni, serdeczności, opieki i serca. Jednym słowem, kapitał wspólnych przeżyć i doświadczeń, a nie słowo jak czek bez pokrycia”.

Miała ta Wisłocka fantazję, oj, miała… Nawet na łożu śmierci wymyśliła sobie, że wpadła w oko młodemu doktorowi, który podobał się nie tylko jej, ale też pewnej doktorce: „Oczywiście, że on woli Wisłocką, ale jak to wytłumaczyć zawiedzionej babie?” Bogatą wyobraźnią lubiła tłumaczyć swoje nieżyciowe podejście do miłości, przyjaźni, macierzyństwa i pracy. Partnerów wciągała na piedestał, a dzieci – z dzisiejszego punktu widzenia – zaniedbywała. W pracy bywała niesystematyczna i leniwa, chyba że akurat zakochała się w jakimś wykładowcy czy doktorze – wówczas obdzielała miłością również jego specjalizację.

W dzieciństwie chłopakowata i po męsku konkretna Michalina nie cieszyła się sympatią wśród rówieśniczek. Miała cięty język i predylekcję do złośliwych komentarzy. A do tego była kikrowata, co znaczyło tyle, co zezowata (co znaczyło mniej więcej tyle, co odpychający potwór). Umiała jednak spojrzeć „przyścipnie” tymi swoimi kikrowatymi oczkami i zdobyć każdego chłopca, na którego zagięła parol, choć do piękności, delikatnie mówiąc, nie należała. Wiele nam to mówi o charakterze przyszłej autorki „Sztuki kochania” , a także, jak sądzę, o jej priorytetach.

Niemal ekshibicjonistyczną otwartość Wisłockiej jej córka Krystyna tłumaczy niezdiagnozowanym zespołem Aspergera. Oprócz tego w dzieciństwie zdarzały jej się częste omdlenia. Wszystkie swoje choroby opisywała w pamiętniku, prowadzonym od dziewiątego roku życia. Wykazywała przy tym zacięcie charakterystyczne dla rasowego hipochondryka. Albo zainteresowanie medycyną – jak kto woli. Pierwsze książki o seksie pochodziły z biblioteki ojca i opisywały między innymi przerażające skutki onanizmu (podkrążone, wyłupiaste oczy, grube, obślinione usta, spojrzenie idioty, a na koniec pederastia albo śmierć w męczarniach).

Do końca życia nie przejawiała chęci do gotowania, za to kino było jej wielką miłością. Kochała się w filmowych amantach, dopóki nie straciła głowy dla Stacha i jego roweru. To, co nastąpiło później, jest najlepszym potwierdzeniem tezy, że miłość bywa ślepa i głucha, a czasem powinno się z niej leczyć jak z ciężkiej choroby. W gruboskórnym, egocentrycznym Stachu kochała się też Wanda, jej najbliższa przyjaciółka, na co Michalina patrzyła z życzliwością, bo nie miała „zdrowych babskich odruchów, żeby ją przepędzić póki czas”. I tak narodził się nieszczęsny trójkąt, źródło wielu przyszłych problemów. Ale wcześniej jeszcze potajemny ślub siuśmajtki z ukochanym, brutalna noc poślubna w stodole, szybki ślub „właściwy” – podczas nalotów, bo już wojna, nauka w szkole i mieszkanie kątem u rodziców z gburowatym, chamskim mężusiem. Potem przesiedlenie do Krakowa i zaborczość Stacha, który rodzinne więzy żony postanowił przeciąć siekierą, by nikt mu nie utrudniał podporządkowywania sobie naiwnej i zapatrzonej w niego dziewczyny.

Potem wojna. Stach niczym pączek w maśle, seksi się z Wandą za ścianą, a ona chora, łysa, zatyfusiona, serce jej pęka z zazdrości, choroby pożerają siły, wykańcza bezustanny wojenny głód. Dalej nauka w liceum i jednocześnie na pierwszym roku medycyny, tymczasem Wanda w ciąży i ona w ciąży („Los pisze czasem takie scenariusze, że dosłownie odbiera mowę”). Stach wreszcie poczuł się dowartościowany, „nikt mu teraz nie będzie mówić, że coś jest nie tak z jego plemnikami”, chociaż gdy kobiety wyjeżdżają na wieś, gdzie na świat przychodzą chłopiec i dziewczynka, podwójny ojciec nie odwiedza ich nawet raz. Skandal wisi w powietrzu, trzeba się wyprowadzić do Warszawy, gdzie nie wiedzą, kto jest kto i kto z kim, tam dalsze życie w trójkącie, i nauka, i miłość do docenta, i pierwsze kroki w diagnostyce hormonalnej. Po wyprowadzce Wandy do Janka Michalina odkrywa pornograficzne zdjęcia męża, zrobione w małżeńskim łożu (36 kobiet) – koniec trójkąta, koniec małżeństwa, koniec zainteresowania Stacha „bachorami”, jak nazywał swoje własne dzieci. Nauka, praca, kolejne choroby, kolejni mężczyźni, kolejne rozczarowania, walka o wydanie „Sztuki kochania”, znowu choroby, znowu źle ulokowane uczucia, zmiany na świecie, zmiany w starzejącym się ciele i tylko jedno pragnienie niezmienne – pragnienie miłości, tej witaminy M:


„Jak głupia pensjonarka marzę o ciepłym skurczu kochającego serca i jakoś trudno mi się pogodzić już z emeryturką”.

Z książki Wioletty Ozminkowski wyłania się bohaterka tragiczna: kolorowy motyl uwięziony w przaśnej Polsce Ludowej, romantyczna kochanka rozdeptana buciorami męża sadysty, odważna kobieta, rewolucjonizująca polskie podejście do spraw seksu i walcząca o prawa rodaczek do orgazmu i antykoncepcji. Biografia Michaliny Wisłockiej jest dla nas lekcją, której wciąż nie umiemy odrobić. Pokazuje mianowicie, jak destrukcyjne bywają ludzkie zależności, jak bezwzględnie wykorzystujemy uczucia innych, by lepiej się na tym świecie urządzić, jak mylimy miłość z wyzyskiem, podporządkowaniem, z chęcią zaspokojenia własnych popędów i egoistycznych pragnień. Czytajcie, panie i panowie – i wyciągajcie wnioski.