Czy można sobie wybrać religię i Boga, kierując się własnymi potrzebami i upodobaniami? Ryzykowne pytanie.

„Zazdroszczę ludziom, którzy bez wahania podejmują decyzje, i zachodzę w głowę: jak ja dam radę wybrać sobie Boga? Postanawiam po prostu zajrzeć do menu. Zobaczyć, jakie są opcje. W końcu ilu może być Bogów do wyboru?

Okazuje się, że jest ich jakieś dziewięć tysięcy dziewięćset, a do tego codziennie powstają jedno lub dwa nowe wyznania”.

Gdy Eric Weiner trafił któregoś dnia do szpitala, gdzie przestraszony oczekiwał na diagnozę („Może to rak? Albo coś gorszego? Tylko co jest gorsze niż rak?”), jedna z pielęgniarek zadała mu niespodziewane – i druzgocące w tej sytuacji – pytanie: „Czy odnalazłeś już swojego Boga?”

Tak narodziła się ta książka.

„Prawda jest taka, że mam wątpliwości co do istnienia wyższego bytu. Nie nazwałbym się jednak ateistą. Za tą nazwą kryje się zbyt wiele chłodnej pewności siebie, a ja nie mam pewności w żadnej sprawie. Nie wiem, co myśleć o skarpetkach w romby. O mleku sojowym. Skąd mam wiedzieć, czy istnieje jakiś Bóg?”

Niemieszczący się w żadnej znanej kategorii Weiner po prostu wymyśla dla siebie nową: to dezorientacjonizm. Obejmuje on tych ludzi, którzy są kompletnie zdezorientowani w kwestiach dotyczących Boga i religii. Nie cechuje ich typowe dla agnostyków zadowolenie z własnej pewności, ale chcą żywić nadzieję, że ich życie ma jakiś cel. Myślę, że do tej grupy należy większość z nas (włącznie z tymi, którzy deklarują przynależność do jakiejś religii… i na tym zwykle poprzestają).

Jako racjonalista Weiner wierzy w rozum i w naukę, ma jednak świadomość, że „rozum to doskonały podwładny, lecz kiepski przełożony”: jest świetnym narzędziem do rozwiązywania problemów, ale nie potrafi dać nam szczęścia ani spełnienia. Tymczasem religia pomaga człowiekowi postawić trzy wielkie pytania („a może i na nie odpowiedzieć”): Skąd pochodzimy? Co się z nami dzieje po śmierci? Jak powinniśmy żyć? Religia – podobnie jak filozofia – podsuwa nam sposoby na poradzenie sobie z naszą samotnością. To nie jest byle co.

Z prawie dziesięciu tysięcy wyznań Eric Weiner wybiera do zbadania osiem i, chcąc doświadczyć u źródeł tej „zapalnej formy religii”, wyrusza w kolejną podróż – a ja razem z nim, żeby przedstawić krótką relację z badań terenowych.

Bóg jest miłością: sufizm.

Poszukiwanie Boga rozpoczyna się od pomyłki. Czasem tak bywa. Ważne, by się nie zrażać. Próbując zgłębić sufizm, Weiner ląduje na tygodniowym obozie sufich głęboko w kalifornijskim zagłębiu marihuany. W obozie próbuje sprostać kolejnym zadaniom, ale jest coraz bardziej zdegustowany: udaje, że medytuje, biega nieporadnie w kółko i stara się czytać w lesie „święty rękopis natury”. Kalifornijska komuna całkowicie odarła sufizm z islamistycznych korzeni, tworząc coś w rodzaju chaotycznego religijnego miszmaszu („Obija się tu o siebie tyle różnych bóstw, że sam czuję się duchowo posiniaczony”). Dochodząc do wniosku, że religię nie zawsze da się odtworzyć poza miejscem, z którego pochodzi, opuszcza rozczarowujący obóz i wyrusza do Turcji.

Sufizm przywodzi mi na myśl „Małego Księcia”. Jedno z popularnych powiedzeń sufich brzmi: „Patrz okiem serca”. Jest bowiem sufizm ścieżką poetów i ekstatyków, mistycznym sercem islamu, czyli religii, która budzi dziś wiele reakcji („Allah jest jak stutonowy wieloryb na środku domu. Trudno Go ignorować”). Muzułmanie postrzegają sufizm jako zacofany prąd filozoficzny, który przynosi im wstyd („cała ta ich muzyka, taniec, zmysłowa poezja, nie wspominając już o kulcie świętych i liberalnym podejściu do kobiet”). A jednak to właśnie wirujący derwisz oczaruje Weinera najbardziej i wywoła w nim obsesyjną potrzebę: „Chcę się kręcić i jak zwykle, kiedy czegoś pragnę, cały czas o tym mówię”. Przyznam, że wcale mu się nie dziwię. Mnie wystarczył zaledwie opis tańca derwisza, żebym przerwała lekturę i rzuciła się do komputera (dziękuję Bogu za stworzenie tych, którzy stworzyli You Tube`a):

„Zaczyna grać muzyka, a on obraca się najpierw powoli, a potem coraz szybciej. Na początku trzyma ręce skrzyżowane na ramionach, jakby przytulał sam siebie, po czym z wolna je rozkłada, otwierając się jak kwiat. Później wiruje z rozłożonymi rękoma i głową przechyloną ku jednemu ramieniu.”

Wirujący derwisz.

W sufizmie dobre są obroty, „upojenie” i filozofia życiowa, która stawia serce na pierwszym miejscu. Czy jednak bezustanne wirowanie i płacz oczyszczający serce czynią z niego dobrego kandydata na religię idealną? Trochę zakręcony Weiner kręci nosem.

Bóg jest stanem umysłu: buddyzm.

Buddyści nie wierzą w Boga. W bogów owszem, ale bogowie to dla nich niższe bóstwa, o których nie mają zbyt wysokiego mniemania. Posiadają jakieś tam nadprzyrodzone moce, lecz jak wszystko na tym świecie podlegają sansarze, wiecznemu cyklowi śmierci i odrodzenia. Buddyzm to z pozoru bardzo negatywna religia, która głosi, że wszystko jest cierpieniem („zasadnicza, wszechogarniająca dodupność”), a ponad wiedzę stawia doświadczenie. Aby doświadczyć samego buddyzmu, Weiner wybiera się do pogrążonego w smogu Katmandu:

„Kierowca ma na sobie maskę chirurgiczną, co w Katmandu jest częstym widokiem ze względu na zanieczyszczenie powietrza. Myślę sobie, że to dobrze, że ludzie dbają tu o zdrowie, kiedy kierowca ściąga maskę, zaciąga się papierosem, po czym zakłada ją z powrotem.”

Buddyści kochają okrągłe przedmioty: mandalę, młynek modlitewny, bulwiastą stupę, którą nasz bohater uparcie nazywa Gigantyczną Bezą, cykl narodzin i śmierci. Weiner zauważa, że również ich rozmowy zataczają koła: „Bardzo ciężko o prostą odpowiedź”.

„Znam religie, których podstawę stanowi łaska, uległość lub wiedza. Fundamentem buddyzmu jest przerwa, maleńka, ledwie zauważalna przerwa pomiędzy myślami, której istnienia zazwyczaj nawet sobie nie uświadamiamy, a jednak zawiera się w niej cały wszechświat.”

Zdaniem Weinera, jest w buddyzmie coś zimnego, szpitalnego: „Po prostu zażyj lekarstwo i odezwij się do nas za parę żywotów”. Trudno znaleźć w nim schronienie przed „potworami wszechświata”. To religia wyrzekania się, a nie każdy ma ochotę wyrzec się duszy, Boga i własnej jaźni.

Bóg jest czymś osobistym: franciszkanie

Tym razem zawitamy do noclegowni dla bezdomnych w Południowym Bronxie, prowadzonej przez wspólnotę Franciszkańskich Braci Odnowy (nazwa ma odzwierciedlać ich dążenie do odnowy dawnej honorowej ścieżki wiodącej ku Bogu). Franciszkanie krzewią religię, nie mając żadnej własności, karmiąc potrzebujących i zapewniając im dach nad głową. Ich życie, pozbawione współczesnych gadżetów (a nawet łóżek), wydaje się jednak prawdziwsze i intensywniejsze. Nic ich nie rozprasza, nie odciąga od tego, co naprawdę ważne. A przy tym są „wesołymi kawalarzami chrześcijańskiego świata”.

„Chrześcijanie są mistrzami przebaczenia. (…) Chrześcijańskie przebaczenie jest całkowite i bezwarunkowe. Otrzymujemy je w formie łaski, za darmo. Łaska to dar od Boga, a wszystko wydaje się lepsze, jeśli dostanie się to w prezencie. Wbrew powszechnemu poglądowi to przebaczenie wywołuje żal za grzechy, a nie odwrotnie.”

Eric Weiner jest pod wrażeniem katolickiej mszy, zmysłowej atmosfery nabożeństwa: dźwięków gitary, dymu kadzidła, pełgających płomieni świec.

„Kiedy ci ludzie mówią, że będą się za kogoś modlić, naprawdę mają to na myśli. Nie ma czulszych słów, pod warunkiem że wypowie się je szczerze. Za ich pomocą człowiek obiecuje zwrócić się do wyższej instancji nie w swojej sprawie, lecz w sprawie innego człowieka”.

Na drugim biegunie jest akcja pod kliniką aborcyjną, podczas której Weiner czuje się, delikatnie mówiąc, bardzo niekomfortowo. Reasumując: chociaż lubi i podziwia franciszkanów, nie pochwala ich protestów przeciwko aborcji, nie byłby też w stanie wytrwać w ubóstwie i czystości, całkowicie pozbawiony gadżetów.

Bóg jest daleko: realianizm

Gdy realianiści mówią, że Bóg jest daleko, mają na myśli Kosmos. Realianizm to wierzenie oparte na wierze w UFO. Niebywale inteligentna i życzliwa rasa obcych zwana Elohim stworzyła nas po to, byśmy mogli zaznawać przyjemności, stąd obecność wiklinowych koszy pełnych kolorowych kondomów na spotkaniu realian w Las Vegas. A wszyscy wyznawcy są piękni jak z reklamy i gadają po francusku. Bez skrępowania macają ludzi po tyłkach.

„Może ci ludzie – którzy nazywają siebie realianami – pozdrawiają się w ten sposób? Może to pozaziemski odpowiednik uścisku dłoni albo pocałunku w policzek? Mam szczerą nadzieję, że nie. Na tygodniowy zjazd zapisało się tu kilka setek ludzi, a to mnóstwo tyłków do macania.”

Realianie otaczają czcią kosmicznych stwórców, ale ich bogiem jest nauka: „cały czas cytują różne badania, posiłkując się prezentacjami w PowerPoincie (kochają PowerPointa prawie tak mocno jak seks)”. Próbują też powtórzyć wyczyn Elohim: celem ich najbardziej znanej organizacji (Clonaid) jest sklonowanie istoty ludzkiej. Największym wyczynem Weinera podczas tego zjazdu będzie udział w warsztatach zmiany płci, które mają uświadomić uczestnikom, jak wygląda świat oczami płci przeciwnej.

„Dostajemy kilka godzin na przygotowanie. Mężczyźni zostają zaprowadzeni do pokoju, który wygląda jak garderoba w teatrze. Jest pełen sukienek, butów i peruk. Wybieram dla siebie ładną niebieską kieckę w grochy, blond perukę, parę wisiorków i – ambitnie – stanik 85C”.

Zabawne, że po tej prowizorycznej zmianie płci Eric Weiner natychmiast zaczyna oceniać pozostałe „kobiety”: „Nie podoba mi się ta sukienka. A tamta co włożyła?! Chyba zwariowała!”

Realianie nie są jednak dla naszego bohatera wystarczająco radykalni. To idealna religia dla szesnastoletnich chłopców: oferuje fajne gadżety oraz laski, jest wystarczająco wywrotowa, by wkurzyć rodziców, ale nie na tyle, by z jej powodu wylądować w areszcie. No i ten zakaz picia kawy…

Bóg jest nicością: taoizm

Na dwóch najbardziej świętych chińskich górach Weiner poszukuje hydraulika, który odblokuje jego qi – rozkoszną życiową energię, która podobno wygląda jak “żarówiasta sperma”.

„Próby zrozumienia taoizmu przypominają mi przytulanie foki rękoma nasmarowanymi kremem.”

Taoizm to jeden długi poemat na cześć dao (tao), czyli drogi – wielkiej pustki, wielkiej tajemnicy, stanu rzeczy, wszechrzeczy. Taoizm promuje nie wiedzę, lecz mądrość, opiera się bowiem na intuicyjnym pojmowaniu świata. Jednym z jego podstawowych pojęć jest wu-wei, czyli „działanie bez wysiłku”. Chodzi w nim o różnice pomiędzy sprawianiem a pozwalaniem, aby coś się stało. Najsławniejszym elementem taoistycznej filozofii jest jednak zasada yin-yang, o której mylnie myślimy jak o przeciwieństwach, gdy tymczasem opisuje ona dwubiegunowość: oba bieguny potrzebują siebie nawzajem, są od siebie zależne i uzupełniają się.

„Omawiamy różne pozycje – taoiści mają pozycje do wszystkiego, nawet do spania (płodowa, z pewnymi modyfikacjami). Ktoś mówi o medytacji drzewa. Stoi się wtedy jak drzewo przez całą godzinę. Sandie twierdzi, że zna faceta, który kucał kiedyś przez godzinę. A później dostał udaru”.

Taoizm jest religią praktyczną: uczy, jak pragnąć mniej, nie otaczać się rzeczami, nabierać dystansu. Wymaga jednak poddania się, zaufania rzece, że poniesie nas w jakieś lepsze miejsce. Eric Weiner inaczej pojmuje świat: to nie jest coś, co mu sprzyja.

Bóg jest magiczny: wicca

Jedziemy do Seattle, by spotkać się z czarownicami i wziąć udział w sabacie (strój Adama od jakiegoś czasu nie jest wymagany). Wicca to czarostwo, magia, natura i politeizm (‘”jeśli ci nie wyjdzie z jednym bogiem, zawsze możesz umówić się z innym”).

„Innym zaskakującym elementem wicca jest fakt, że bogowie nie są idealni. Mają ludzkie słabości. Na przykład Afrodyta czasami bywa apodyktyczna. Hm, jak można oddawać cześć takiemu niedoskonałemu bóstwu? Zawsze wydawało mi się, że bogowie istnieją właśnie po to, żebyśmy mieli ku czemu dążyć. Inaczej równie dobrze mógłbym czcić swojego sąsiada z brzuszyskiem wielkości niedużej lodówki i predylekcją do drapania się po tyłku.”

Wicca zachowała elementy zabawy i spontaniczności, wywołuje radość i zachwyt, ale daje zbyt wiele możliwości wyboru.

Bóg jest zwierzęciem: szamanizm

„Szamanizm, podobnie jak mitologia, był wczesną formą psychologii, pierwszą religią na świecie i – muszę tu rozczarować wszystkie prostytutki – najstarszym zawodem. Wiele współczesnych systemów wierzeń nosi jeszcze jego ślady.”

Głównym zajęciem szamanów jest uzdrawianie chorych za pomocą przyzywania duchów. Oferują oni coś w rodzaju „duchowej ścieżki na skróty”. Szamani wierzą, że wskrzeszają w sobie zdolność do obcowania z duchami zwierząt, którą posiadali niegdyś wszyscy ludzie. Z warsztatów szamańskich zapamiętujemy jednak tylko Erica Weinera, który z wystawionymi siekaczami obchodzi ołtarz, naśladując świstaka, i pewną denerwującą Polkę wymyślającą na poczekaniu niestworzone wizje:

„Polka jak zwykle zostawia wszystkich w tyle. Wylądowała na polu jednorożców, a naczelny jednorożec powiedział jej, że musi zapleść grzywy wszystkim innym jednorożcom. Później historia nieco się rozmyła. Wspominała coś o tym, że jej łzy stały się galaktyką, i coś o aniele ujeżdżającym hermafrodytę”.

Bóg jest skomplikowany: kabała

Do judaizmu Eric Weiner ma stosunek osobisty: to jego własna wiara, chociaż w jego rodzinnym domu imienia Boga wzywano tylko wtedy, gdy ktoś walnął się w nogę („Kto, na Boga, postawił tutaj to krzesło?!”). Niekończąca się litania nakazów i zakazów czyni z judaizmu idealną religię dla ludzi z nerwicą natręctw, ale na innych (w tym autora) działa odpychająco. Istnieje jednak drugie oblicze judaizmu, odwołujące się do serca, a nie do rozumu. To kabała.

Ośrodkiem kabalistycznej filozofii i badań jest położony nad Jeziorem Galilejskim Safed. Tutejsza wiara jest „żywa i skora do eksperymentów”. Safed posiada duchowy klimat i wyjątkowo czyste powietrze.

„Każda religia ma swój mit o stworzeniu świata, a kabaliści nie stanowią wyjątku. Ich wersja jest bardziej barwna i fantastyczna niż wszystkie, które do tej pory poznałem. W skrócie chodzi o to, że Bóg upuścił świat. Tworzył go, aż tu nagle rozleciał mu się na kawałki. Teraz żyjemy pośród tych kawałków, a naszym zadaniem jest poskładanie układanki.

Kluczową koncepcją kabały (i w ogóle judaizmu) jest zatem tikkun, naprawa. Kabaliści wierzą, że każdy z nas ma osobiste zadanie, aby pomóc naprawiać świat poprzez naprawę samego siebie, własnej świadomości.”

Przy kabale wszystkie religie wyglądają jak dziecinna igraszka: „To przez ten nieszczęsny szyfr! Aramejski tłumaczony na hebrajski tłumaczony na angielski, i to od początku z zamiarem zaciemnienia znaczenia”. Wszystko to jest ciekawe, ale Eric Weiner zastanawia się nad korzyściami osobistymi. Czy studiowanie kabały pomaga na tępy ból w sercu? A jednak, opuszczając Safed, jest świadom gruntu pod nogami, „twardego i ubitego tysiącami stóp”.

Bóg: wymagany montaż – podsumowanie

Jakkolwiek szokująco by to brzmiało, w sytuacji, gdy żadna z religii nie jest w stanie rozdmuchać iskry w naszym sercu, i gdy nie zdarza się żaden wyczekiwany cud, pozostają dwa wyjścia: można pozostać zagubionym, samotnym i niepocieszonym wyznawcą dezorientacjonimzu albo czerpać mądrość z różnych tradycji, by przemienić „nawet najbardziej odrażające aspekty naszej osobowości w coś godnego nie tylko akceptacji, lecz także miłości”.

„Zamiast więc szukać swojego Boga, muszę Go wymyślić. No może niezupełnie wymyślić. Skonstruować. Złożyć. Jego fundamenty są żydowskie, a krokwie dachu – buddyjskie. Ma serce sufizmu, prostotę taoizmu, szczodrość franciszkanów, odrobinę realiańskiego hedonizmu.”

Czy taki Bóg jest prawdziwy? Tak. Nie. Prawdą jest to, co działa.