Szkoda, że tyle mówimy o sukcesach, a zwykle nie wspominamy porażek, które je poprzedzały. Do celu dochodzimy wszak zazwyczaj metodą prób i błędów.

Pierwszy automobil poruszał się w „zawrotnym” tempie czterech kilometrów na godzinę i wyglądał jak przemieszczający się w chmurze pary czajnik. Za czajnikiem siedział przystrojony w białą perukę Joseph Cugnot. Zbudował swój pojazd dla wojska. Niestety, podczas pokazu zaparkował na murze. Ta porażka była jego ostatnią – pan Cugnot zrezygnował. Nie lepiej powiodło się Karlowi Benzowi. Ten z kolei wpadł na ogrodzenie. Patentwagen pana Benza dokonałby żywota w szopie, gdyby do akcji nie wkroczyła szanowna małżonka. I znów szkoda, że tak rzadko wspominamy o udziale w sukcesie wynalazców ich żon i członków rodzin. Bertha Benz w towarzystwie dwóch nieletnich synów pokonała automobilem męża prawie sto kilometrów i szczęśliwie dotarła do domu swojej mamy w Pforzheim. Ale łatwo nie było. Przydała się i szpilka z kapelusza (do przetkania rurki), i podwiązka (do owinięcia przetartego przewodu), i nawet posmarowana masłem kanapka (do „naoliwienia” kół). Eskapada zwariowanej rodzinki przeszła do historii jako pierwsza wycieczka automobilowa na świecie.

Opony wymyślił tata Johnny`ego. Tego, który w 1887 roku miał 10 lat. Mały Johnny bardzo lubił swój rower. Za to tatuś, z zawodu weterynarz, bardzo nie lubił głębokich kolein, które pozostawiał za sobą dziecięcy trójkołowiec. Wzrok taty Johnny`ego z paskudnych bruzd w ogrodowym trawniku prześlizgnął się kiedyś na leżący obok wąż do podlewania – i zaskoczyło. Pierwsza na świecie dętka powstała z pociętego na kawałki fartucha irlandzkiego weterynarza.

Pierwszym piratem drogowym był najprawdopodobniej Camille Jenatzy, belgijski kierowca wyścigowy, zwany też Czerwonym Diabłem. Miał tylko jeden cel: jechać jak najszybciej. W 1899 roku udało mu się osiągnąć zawrotną prędkość 105,905 kilometra na godzinę. Dzisiaj nie robi już ona żadnego wrażenia. Współczesne bolidy przekraczają prędkość 450 kilometrów na godzinę i dziś to ich widok zapiera nam dech w piersiach. Ciekawe, co o nich powiedzą za następne sto lat.

Michał Leśniewski w przystępny sposób opisuje nam zawartość skrzynki dawnego automobilisty, historię oświetlenia, modę automobilową i sposoby uruchamiania samochodu. Przyglądamy się pierwszym zawodom samochodowym oraz przedwojennej wyprawie polskich harcerzy dookoła świata. Poznajemy najstarsze marki i najpopularniejsze samochody jeżdżące po polskich drogach. Nie brakuje w książce ciekawostek ani humoru. Jest i bibliografia. A także – last but not least – ilustracje.

Stwierdzenie, że ilustracje Macieja Szymanowicza uzupełniają tekst, byłoby dużym niedopowiedzeniem. One pełnią w książce równorzędną rolę. I jeśli całość tak zachwyca (a zachwyca), to jest to w równym stopniu zasługa obu autorów. Ale autorzy, proszę państwa!

„Ale auta! Odjazdowe historie samochodowe” to pozycja, którą z przyjemnością przeczyta nawet tak niezainteresowany motoryzacją laik jak niżej podpisana. Pozostaje tylko cieszyć się, że w naszym kraju, w którym można jeszcze odnaleźć na półkach siermiężne straszydła z czasów komunizmu, ukazuje się coraz więcej tak pięknie ilustrowanych książek dla dzieci. Nawet nie wiecie, pampersy, jakie macie szczęście… .