„Był to pierwszy tydzień lipca 1934 roku. Niecałe pięć lat wcześniej, w ten czarny październikowy wtorek, zawaliła się państwowa gospodarka. (…) Ameryka – a w istocie większość świata – doznała poważnego uszczerbku i teraz strzępy przyszłości zbierali i ponownie składali do kupy Stalin w Rosji, w Niemczech zaś – jakiś nadęty opryszek nazwiskiem Hitler”.
Sytuacja społeczno-gospodarcza odgrywa w „Słuchaczu” McCammona ważną rolę. Determinuje zachowania bohaterów, wpływa na ich wybory i wzajemne relacje. W czasach Wielkiego Kryzysu, kiedy nawet bogacze zderzyli się z twardym brukiem rzeczywistości, dla szarych zjadaczy chleba życie było jednym niekończącym się pasmem niedoli: „zimy wydawały się jeszcze zimniejsze, a lata tak okrutnie gorące jak nigdy dotąd”.
„Przeciętny człowiek był na straconej pozycji, miał za wroga cały system, cóż więc mógł wskórać poza próbami wyrwania się z tej szarej betonowej celi, w której wciąż starano się go zamknąć?”
Znalazło się wielu takich, którzy próbowali poprawić swoją pozycję bez brudzenia sobie rąk pracą. Cały kraj żył wówczas wybrykami Bonnie Parker i Clyde`a Barrowa. Opinią publiczną wstrząsnęła „zbrodnia stulecia”, czyli porwanie i zamordowanie dziecka Lindbergów. W czasach kryzysu, gdy zwykli ludzie ledwie wiązali koniec z końcem, bajeczne pałace bogaczy, ogrodzone wysokimi murami, musiały wyjątkowo kłuć w oczy. Tonące w zbytku dzieci właścicieli tych prywatnych luksusowych rajów tylko czekały, „by je zerwać niczym dojrzałe owoce z wiszącej nisko gałęzi”.
Bielutki pewnie nigdy nie zdecydowałby się na ten krok, gdyby nie spotkał na swej drodze szurniętej Ginger. Był drobnym naciągaczem, wciskającym pogrążonym w żałobie ludziom Pismo Święte, choć już wtedy jego anielski wygląd skrywał naturę potwora. Jednak dopiero spotkanie z nieobliczalną Ginger La France wyzwoliło jego najgorsze instynkty. W tym duecie to kobieta gra pierwsze skrzypce: namawia mężczyznę do złego niczym biblijna Ewa Adama, wykorzystuje, a na koniec wypluwa jak bezużyteczny ogryzek jabłka. Wulgarna, wyrachowana Ginger jest postacią tak zepsutą i odpychającą, że nawet jej tragiczna przeszłość nie zmniejsza naszej zgrozy. Świetnie wykreowani bohaterowie to zresztą, obok wyśmienicie oddanych realiów tego okresu, kolejny atut tej poruszającej historii. O ile Ginger pełni tu rolę diabła, Curtisa Mayhewa, czarnoskórego tragarza z dworca kolejowego w Nowym Orleanie, można nazwać aniołem. Chłopak traktuje swoją pracę jak misję, a ponadto znany jest z tego, że potrafi łagodzić spory i odkręcać nieporozumienia. Choć jego życie jest ciężkie, a symulująca choroby matka potrafi jedynie brać, Curtis, nazwany tak na cześć szklanki (najcenniejszej rzeczy w rodzinie jego matki), zawstydza nas swoją pogodą ducha i dobrocią. Nawet gdy jego samego nikt nie chce wysłuchać, on wciąż wysłuchuje innych – a jest słuchaczem doskonałym: potrafi nawet odbierać myśli tych, którzy podobnie jak on posiadają dar prowadzenia telepatycznej rozmowy. Traf chce, że pewnego dnia dociera do niego wołanie o pomoc. Tak rozpoczyna się kolejna potyczka w odwiecznej wojnie dobra ze złem. Tym razem jednak diabły ukrywają się pod anielskimi twarzami białych ludzi, a prawdziwy anioł ma czarną skórę. W tamtych czasach nie daje mu to równych szans.
W thrillerze Roberta McCammona nutka niesamowitości idealnie współgra z charakterystycznym klimatem Nowego Orleanu. W melanżu zapachów, w tyglu kultur i religii, między posesjami bogaczy i ruderami biedaków rozgrywa się sensacyjna, poruszająca historia. Oprócz zwykłych odgłosów nowoorleańskiej ulicy – jazgotu jazzu, zawodzenia ognistego saksofonu, łomotu basowego bębna – słyszymy pełen rozpaczy krzyk przerażonego dziecka, rozlegający się w głowie biednego Curtisa. Pod sprawnym piórem McCammona, autora wysoko ocenianych „Magicznych lat” i „Łabędziego śpiewu”, odżywa świat prowincjonalnych miasteczek i amerykańskich metropolii z czasów Wielkiego Kryzysu, świat wielkich podziałów i równie wielkich tragedii. Doskonała lektura. Polecam.
Dodaj komentarz