Młodsza siostra Sherlocka i Mycrofta Holmesów od ośmiu miesięcy żyje na własną rękę, tuż pod nosem braci, którym sprytnie się wymyka. Mało tego! Skutecznie rozwiązuje w tym czasie trzy sprawy (w tym jedną, z którą nie poradził sobie sławny brat).

Choć wątkowi detektywistycznemu w książkach Nancy Springer nie można nic zarzucić, po cykl o Enoli Holmes sięgam głównie z powodu znakomitych opisów ówczesnych realiów. Dziewiętnastowieczny Londyn to miasto-moloch, pełne smrodu, brudu, nędzy i przestępstw – ale nie tylko. Wszędobylska Enola pokazuje nam wszystkie jego twarze: luksusowe dzielnice z eleganckimi sklepami dla bogaczy i znacznie liczniejsze siedliska nędzy.

Sensacją w czwartej części serii jest pierwszy damski szalet publiczny, o którym nie wypada wspominać w towarzystwie mężczyzn. Zawrotne ceny mają zagwarantować jego elitarny charakter (za żądanego tam jednego pensa można pokryć dziecku z East Endu dzienny koszt chleba, mleka i nauki w szkole). Sensacją w damskiej modzie są natomiast spódnice „w najmodniejszym paryskim kroju”, czyli ściągnięte pośrodku tasiemkami, co skutecznie uniemożliwia chodzenie. W takiej właśnie spódnicy zostaje uwięziona znana z części drugiej leworęczna lady Cecily Alistair, którą Enola spotyka przypadkiem w owym ekskluzywnym przybytku. Lady Cecily, eskortowana przez dwa wredne babsztyle, wykorzystuje język wachlarzy, by prosić naszą perdytorystkę o ratunek. W jakie tarapaty tym razem wpadła?

Sławny Sherlock Holmes z rozbawieniem przyjmuje sugestię brata, że ich młodsza siostra mogłaby stanowić dla niego konkurencję na rynku pracy („Banialuki, mój drogi Mycrofcie. Banialuki”). Bagatelizuje fakt, że gdyby nie Enola, doktor Watson prawdopodobnie wciąż tkwiłby w wariatkowie („No i pragnę zaznaczyć, że nie zaangażowałaby się w poszukiwania Watsona, gdyby jego osoba nie była ściśle powiązana ze mną”). Choć osiągnięcia dziewczyny budzą w nim „niemal” dumę, uważa, że biologiczny imperatyw zmusi ją w końcu, jak każdą „samicę”, do założenia gniazdka i prokreacji. Odczułam wielką satysfakcję, gdy w trakcie rozwiązywania tej samej sprawy Enola sprytnie uniknęła pułapki, a jej zarozumiały braciszek nie.

„- Mój drogi bracie, puszczę twoje obelgi i niewiedzę mimo uszu – poinformowałam go przymilnym tonem. – Ponieważ przybyłeś tu w celu uwolnienia lady Cecily, proponuję, byśmy połączyli siły. Oczywiście, jeśli dasz mi słowo honoru, że nie podejmiesz najmniejszej próby pozbawienia mnie wolności.

– Połączyli…? Czy coś ci padło na ten maleńki móżdżek?

– A czy to ja leżę na dnie rowu z przetrąconą nogą?”

Praktyczna Enola zwraca uwagę na rzeczy, których istnienia Sherlock nawet nie zauważa. Dzięki temu otrzymujemy mnóstwo informacji o życiu codziennym w wiktoriańskiej Anglii. Dowiadujemy się na przykład, ile kilogramów ciuchów nosiła na sobie wówczas kobieta, chcąca uchodzić za damę (bardziej zainteresowanych tym tematem odsyłam do kapitalnej książki „Niedyskretnik” Therese Oneill). Poznajemy zawody, które mogły być wykonywane tylko pod osłoną nocy, gdyż były „niemiłe” dla oczu bogaczy. Przyglądamy się imponującym willom na West Endzie i dzielnicom slumsów, które wiosną tętniły życiem aż do północy:

„Minęła mnie grupka podtrzymujących się za ramiona mężczyzn, którzy, zataczając się, śpiewali jakieś pijackie kuplety. Na rogu, w świetle ulicznej latarni, obdarte kobieciny zszywały worki na mąkę i inne towary sypkie; robota pozwalająca podreperować budżet, póki ręce i oczy nie odmówiły posłuszeństwa. Na kolejnym rogu zgromadziły się nieco inne panie, wydekoltowane i pokazujące nóżki, także zajęte pracą, choć to nie było szycie. Wśród całego tego rozgardiaszu na każdym kroku pałętały się jakieś dzieciaki. Czasami odnosiłam wrażenie, że jedna druga ludności Londynu to nieletni, z czego połowa to sieroty – dziewczyny ze slumsów często zostawały matkami w wieku piętnastu lat i umierały, nie dożywając dwudziestki – a druga połowa to Jasie i Małgosie, wypuszczone samopas przez rodziców, których nie było stać na ich utrzymanie”.

Autorka zadbała również o językową stylizację. Bohaterowie z wyższych sfer wysławiają się w sposób bardzo sformalizowany, prości ludzie mówią językiem ulicy („Chociażby tylko dlatego, że te dwie szantrapy… Wielmożna pani wybaczy wyrażenie, te dwie jaśnie panie… orżnęły mnie na zapłacie, chociaż żem je woził to tu, to tam przez całe boże popołudnie”). Lektura książek z cyklu o Enoli Holmes przenosi czytelnika do dziewiętnastowiecznego Londynu, pozwalając mu poznać ówczesne życie od podszewki. Takiej wycieczki nie ma w swojej ofercie żadne biuro podróży. Polecam z przyjemnością.